
Resort klimatu i środowiska odhacza kolejny punkt z reformatorskiej listy wiceministra Mikołaja Dorożały. 20 stycznia ukazały się projekty zmian rozporządzeń w sprawie określenia okresów polowań na zwierzęta łowne oraz w sprawie ustalenia listy gatunków zwierząt łownych, które wyłączają możliwość polowania na siedem gatunków ptaków: jarząbka, krzyżówkę, cyraneczkę, głowienkę, czernicę, słonkę oraz łyskę.
Było to jedno z zagadnień, nad którym deliberował zespół ds. reformy łowiectwa. Przewodniczył mu właśnie Dorożała, a rekomendacje ewentualnych zmian w prawodawstwie miały zostać przez to gremium wypracowane i przedłożone minister Paulinie Hennig-Klosce do końca grudnia ub.r. Oficjalnie nic o nich nie wiadomo, za to walec zmian nabiera tempa.
Jak uzasadniono powyższe projekty? W przypadku czterech gatunków – głowienki, cyraneczki, czernicy oraz łyski, mowa o malejących lub niejednoznacznych trendach liczebności. Metodyka inwentaryzacji przyjęta w Monitoringu Ptaków Polski jest jednak na bazie ostatnich obserwacji kontestowana, czego ministerstwo nie bierze już pod uwagę. Resort podnosi ponadto brak związku polowań na ptactwo z ochroną przyrody, która jest ustawowym celem łowiectwa (skrzętnie pomija pozostałe, jak choćby gospodarowanie zasobami środowiska przyrodniczego i kultywowanie tradycji), a także – tu ukłon w kierunku MRiRW, z którym trzeba się porozumieć w kwestii okresów polowań (ale już nie listy zwierząt łownych) – nieszkodliwość wymienionych gatunków dla rolnictwa. Ich populacje nie są przegęszczone, nie trzeba ich zatem regulować. Pojawia się wreszcie zarzut powszechnego mylenia przez myśliwych „rzadkiej lęgowej cyraneczki” z „silnie zagrożoną cyranką”, tymczasem już sam fakt ich deklarowanej rzadkości powinien wykluczać prawdopodobieństwo częstych pomyłek. A gdyby ktoś nadal miał wątpliwości, to autorzy projektu wsparli się argumentem najcięższego kalibru, tj. odwołaniem do ustawy zasadniczej. Polowanie na siedem gatunków planowanych do usunięcia z listy łownych nie spełnia warunku realizacji potrzeb społecznych, wywodzonego z art. 5 konstytucji (niestety nie dowiadujemy się, czy w przypadku utrzymanych na liście sześciu gatunków te potrzeby są spełnione). Ministerstwo, rzecz jasna, nie dostrzega żadnych znaczących skutków proponowanych zmian dla finansów państwa czy konkurencyjności gospodarki albo przedsiębiorców. Ot, wzrośnie obciążenie GDOŚ oraz regionalnych dyrekcji ochrony środowiska wnioskami o odstępstwa od zakazów dotyczących gatunków chronionych, a w przypadku pospolitej krzyżówki może to być szczególnie odczuwalne. Ale kto by się tym przejmował wobec wizji zasilenia budżetów tych jednostek daniną od Lasów Państwowych.
Co na to PZŁ? Dla niektórych może to być zaskakujące, ale okazał się nadzwyczaj sprawny i dobrze przygotowany. W stanowisku podanym do publicznej wiadomości już dwa dni po publikacji projektów zmian rozporządzeń związek wytknął bezzasadność zdejmowania wymienionych gatunków z listy łownych i zwrócił uwagę na zignorowanie przez resort aktualnych danych o liczebności i wielkości odstrzałów (w przypadku głowienki, cyraneczki i czernicy posłużono się statystykami odstrzału sprzed dwóch dekad!). Myśliwi dowodzą, że presja łowiecka utrzymuje się na poziomie poniżej 5% szacowanych liczebności (jedynie dla krzyżówki i cyraneczki może przekraczać 10%, za to w przypadku jarząbka i słonki jest poniżej 1%) i nie ma wpływu na trendy populacyjne. Nadmieńmy, że samo ministerstwo wymienia polowania na czwartym miejscu zagrożeń, po utracie siedlisk, drapieżnictwie i zmianach klimatycznych. PZŁ sygnalizuje ponadto mocno niedoszacowaną ocenę skutków planowanej regulacji. Przesunięcie gatunków dotąd łownych na listę chronionych będzie się wiązało z koniecznością legalizacji eksponatów będących w posiadaniu osób indywidualnych oraz instytucji, w tym powszechnie znajdujących się w prywatnych kolekcjach myśliwskich, ale też izbach i ośrodkach edukacyjnych. To zbędna biurokracja wynikająca z nadmiarowej regulacji. Konieczność uzyskania zgód na odstępstwa od zakazów może natomiast zdaniem PZŁ sparaliżować wiele inwestycji, w tym tych o charakterze strategicznym. Związek nie mógł także pominąć walorów dietetycznych mięsa ptaków łownych. Jak wskazuje w swoim stanowisku, nie można doszukiwać się naruszania norm etycznych w chęci zdobycia „zdrowego i ekologicznego źródła pożywienia pochodzącego z odnawialnych zasobów przyrodniczych”. Wybór, nie zakaz! – chciałoby się powiedzieć.
Należy wyraźnie zaakcentować jeszcze jeden, wcale nie najmniej ważny aspekt. Zdjęcie z listy gatunków łownych kaczek oraz łyski będzie kolejnym poważnym ciosem wymierzonym przez rządzących w sokolnictwo, nasze krajowe niematerialne dziedzictwo kultury, wpisane również na listę reprezentatywną UNESCO. Choć osób zajmujących się tą dziedziną łowiectwa jest względnie niewiele, to pełnią one powszechnie niedostrzegane, ale niewspółmiernie ważne społecznie zadania, z biologicznym zabezpieczeniem lotnisk na czele. Ograniczenie wachlarza gatunków, na które będzie można polować, odbije się także negatywnie na kynologii. Zaprzepaści wiele dekad pracy hodowlanej kilku pokoleń pasjonatów. Będzie to na swój sposób szczególnie dotkliwe w przypadku naszej rodzimej rasy – polskiego spaniela myśliwskiego. Wiemy jednak doskonale, że wiceminister Dorożała „tego kompletnie nie czuje”.
PZŁ dopuszcza wprowadzenie całorocznego okresu ochronnego dla głowienki, czernicy i łyski, co do których zachodzą rzeczywiste wątpliwości związane z trendami liczebności, ale do czasu przeprowadzenia ich rzetelnego monitoringu. Pierwotnie w planach ministerstwa było zresztą dokładnie takie samo rozwiązanie w odniesieniu do całej siódemki, ale ostatecznie przyjęło ono zradykalizowany kierunek.
Uwagi w ramach konsultacji obu projektów rozporządzeń można było zgłaszać do 30 stycznia.