
Śląskie łowy Edward Goszyk Wyd. Mirczumet 2014, 344 s. Zamiłowanie historyka połączone z doświadczeniem zawodowym już nie raz przyniosło ciekawe lektury. Nie inaczej stało się w przypadku książki Edwarda Goszyka „Śląskie łowy”. Autor przez 44 lata pracował w lasach, był też łowczym powiatowym PZŁ w Lublińcu.
W swojej najnowszej książce prezentujedzieje myślistwa na Śląsku (umiejscawiając łowiectwo na tle historii regionu,co działa na plus – wiele kwestii związanych z funkcjonowaniem łowiectwa na południukraju staje się przez to znacznie bardziej zrozumiałych). I choć Górny Śląskkojarzymy raczej z górnikami, to po lekturze „Śląskich łowów” nie mawątpliwości, że tradycje myśliwskie są tam i zawsze były równie ważkie. Polekturze nikogo już chyba nie trzeba przekonywać, że przecież jest też zgołainny Śląsk – kraina lasów i dzikiej zwierzyny.
Nieco zaskakujące dla czytelnikanieprzychylnego myśliwskim tradycjom może być to, jak książkabłyskawicznie „odczarowuje” łowiectwa niepochlebny obraz Kreuje go na niemalnieodzowny element kultury i nienachalnie zachęca do choćby przyjrzenia siętradycjom.
W książce znajdziemy ciekawostki, o jakichniejeden z nas nawet nie słyszał – ot choćby wymyślne kary za kłusownictwostosowane przed wiekami. Pasjonujące są też metody polowań sprzed erypowszechnej broni palnej z wykorzystaniem np. wilczych dołów, siatek czypułapek, jakich nie powstydziłby się MacGyver. Ba! Dowiemy się nawet, żestrzelanie (czy to z łuku, czy z fuzji) długo uznawano na Śląsku za nieetyczne.Ślązacy w związku z tym bodaj najdłużej nie dopuszczali użycia broni palnejpodczas polowań.
Autor solidnie podpiera się archiwaliami,co tylko uwiarygodnia ogrom wiedzy. Rysunki, zdjęcia i tekst utrzymane są wodcieniach sepii i dopełniają obrazu historii. Warto zatrzymać się choćby nachwilę przy rysunkach. Ponad 50 portretów ludzi i zwierząt spod ręki artystyJarosława Janickiego, leśnika i myśliwego zarazem, zachwyca prostotą i trafnymoddaniem najważniejszych szczegółów.
UZ