
Pierwszy laureat fotoligi ma szesnastoletni staż fotograficzny, zdjęciami zajmuje się zawodowo (wraz z żoną prowadzi zakład foto z ponad 50-letnią tradycją), a jego hobby to uwiecznianie przyrody. Andrzej Szebiotko, bo o nim mowa, ma 55 lat, mieszka w Słupsku.Pierwszym konkursem fotograficznym, w którym wziął udział była IX edycja organizowanego przez naszą redakcję konkursu „Las w moim obiektywie”. Było to w 2005 r., a nadesłane zdjęcia uzyskały wówczas kilka wyróżnień. W lipcu 2006 r. zdobył I miejsce w konkursie na zdjęcie makro, organizowanym przez miesięcznik „Foto”. Z triumfatorem fotoligi rozmawia Wojciech Sobociński.
Proszę przybliżyć początki swej przygody z fotografią.
Wszystko zaczęło się 30 lat temu, kiedy wchodząc w rodzinę fotograficzną (żona wspólnie z teściową prowadziły zakład), miałem pierwszy kontakt z aparatem. Zacząłem chyba tak jak każdy, robiąc amatorsko zdjęcia swoim dzieciom. Były to zdjęcia czarno-białe, aparat kultowy – Zenit. Potem nastąpił okres fotografowania na slajdach ORWO i to była najlepsza szkoła fotografii. Tutaj, oprócz prawidłowego nastawienia ostrości, trzeba było idealnie naświetlić i doskonale kadrować już w momencie robienia zdjęcia. Rzutnik i zaciemniony pokój bezlitośnie obnażały wszelkie błędy. Gdy na rynek weszły filmy zachodnie i barwne papiery fotograficzne, pracowałem na negatywach i ulubionej Minolcie. Fotografia stała się moją pasją, a od 1990 r. zawodem, z tym że fotografia przyrodnicza i pejzażowa to wyłącznie hobby.
Większość nadesłanych na konkurs zdjęć przedstawia owady. Czy to świadomy wybór czy raczej przypadek?
Dawniej fotografowałem pejzaże i kwiaty, dzisiaj głównie owady, szczególnie motyle. Pejzaż utrwalałem, chcąc zdążyć przed jego skażeniem cywilizacją. Wiele z moich ulubionych miejsc pejzażowych zostało bezpowrotnie zniszczonych i oszpeconych przez postępującą industrializację i rozwój budownictwa. Teraz fotografuję motyle, bo boję się że niedługo będziemy oglądać je tylko w atlasach. Mniej pociąga mnie człowiek jako obiekt. Wynika to chyba stąd że tego typu zdjęcia wykonujemy komercyjnie w firmie, w związku z czym fotografowanie przyrody jest formą odpoczynku od tematów wykonywanych na co dzień.
A co w przyrodzie pociąga Pana najbardziej?
W fotografowaniu przyrody najbardziej pociąga jej piękno, spokój, zmienność i niepowtarzalność. Często również groza. Nie ma dwóch identycznych wschodów czy zachodów słońca, każde lato i każda zima są inne. Często nie mogę odżałować tego, że w jakimś momencie nie zatrzymałem się jadąc samochodem, bo takie światło już nigdy się nie powtórzyło, albo że nie miałem przy sobie aparatu, bo wyjeżdżając wydawało się, że pogoda jest całkowicie niezdjęciowa, a tymczasem przed oczami zaczęły się pojawiać obrazy, o jakich się nawet nie śniło. Ulubione motywy w pejzażu to polskie drogi, wierzby, samotne drzewa, pola i łąki, lasy w zimowej szacie, wody stojące i płynące, a także niebo ze spektaklami obłoków.
A skąd wzięło się zainteresowanie motylami?
Fotografowanie owadów wynika z zainteresowania nimi już od dzieciństwa. Wychowywałem się w Puszczykowie pod Poznaniem. Mieszkaliśmy w małym domku otoczonym wielkim parkiem-ogrodem, założonym jeszcze przed wojną przez mojego dziadka. Mój kontakt z przyrodą zaczynał się tuż za progiem, w wielkim ogrodzie pełnym śpiewu ptaków i kolorowych motyli. Tam zaczęła się fascynacja przyrodą. Do dzisiaj wspominam kontrast ciszy, przerywanej śpiewem ptaków i zapach powietrza po deszczu, do których z ogromną ulgą codziennie wracałem z gwaru, hałasu i smogu Poznania. To były lata 70., samochodów było mało, koleje parowe, już wtedy współczułem ludziom mieszkającym na stałe w mieście. Jako chłopak ganiałem za motylami i łapałem je. Jako dorosły mogę je fotografować i dzięki powiększeniom zobaczyć to, czego nie można było dostrzec gołym okiem, tj. szczegóły ich ciekawej budowy.
Jury oceniając zdjęcia zwróciło uwagę, że szczególną uwagę przykłada Pan do światła. Pańskie fotografie pod tym względem wyraźnie się wyróżniały.
Światło odgrywa w fotografii największą rolę. Przecież fotografowanie to malowanie obrazu światłem. Stąd w moich zdjęciach ciągle poszukuję ciekawego, niebanalnego oświetlenia. Nie staram się zrobić kolejnej fotki do atlasu motyli, bo takich zdjęć wykonano już tysiące. Interesuję się malarstwem, stąd techniczna perfekcja jest często dla mnie rzeczą drugorzędną. Priorytetem jest wrażenie artystyczne, światło, kompozycja obrazu i malarskość. Zresztą wiatr uniemożliwia czasem zrobienie idealnie ostrych, nieporuszonych zdjęć. Często robię zdjęcia pod światło albo z silnym bocznym oświetleniem. Nigdy nie używam lampy błyskowej. Lubię samotne wyprawy, bo wtedy odpoczywam i „ładuję akumulatory”, ale przy zdjęciach pod światło przydałby się asystent, który choćby białą kartką rozświetlił cienie od strony fotografującego. Ulubiona pora zdjęciowa to późne popołudnie. Rano też jest przepięknie, motyle całe w rosie, nieruchome. Ale trzeba bardzo wcześnie wstawać i nie ma żadnej pewności, czy zaświeci słoneczko.
Ma Pan fotograficzne marzenia?
Kto ich nie ma? Jest wiele gatunków, których nie miałem okazji fotografować, a chyba marzeniem każdego jest mieć jak najwięcej trofeów. Znajomi pytają: czemu nie wydasz jakiegoś albumu? Tak, marzy mi się coś takiego, bo chciałbym, aby ludzie mogli zobaczyć, jak piękne są tzw. robale. Może wtedy zamiast walnąć kapciem, wypuścilibyśmy ,toto” na wolność. A może podróżując samochodem jeździlibyśmy trochę wolniej, żeby nie zdrapywać ich potem z przedniej szyby i maski. Wydanie albumu to jednak ogromne koszty. Trzeba do tego nazwiska i sponsorów. Może z Waszą pomocą?
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Wojciech Sobociński