Dzisiaj rynek pikapów nie imponuje jak dawniej, ale Isuzu ze swoim D-Maxem trzyma się całkiem nieźle. Powiecie: przecież to zwykły wół roboczy, więc czym tu się zachwycać? Tak, ale w Europie mamy do tego trochę inne podejście niż Amerykanie czy Azjaci.
Europejczyk chce dobrze wyglądać nawet w pikapie. Dla nas półciężarówka, szczególnie w bogatszej wersji, ma być nie tylko autem do pracy, lecz także komfortowym samochodem do jazdy na co dzień.
Prosto, ale ze smakiem
Stylistyka odświeżonego niedawno w ramach faceliftingu D-Maxa łączy w sobie prostotę z… No właśnie. To przede wszystkim prostota, ale ubrana w kilka oryginalnych stylistycznych zabiegów, takich jak ogromny grill w kontrastowym kolorze i dynamicznie narysowane reflektory z ledami do jazdy dziennej. Są też estetyczne nakładki na nadkola i czarne progi ułatwiające wsiadanie. A tył? Cóż, nawet najwybitniejsi styliści mają przy pikapach związane ręce bo co można wymyślić przy kwadratowej pace?
Wnętrze pozytywnie zaskakuje
Owszem, materiały w kabinie są twarde, ale bardzo estetyczne i świetnie spasowane. W masywną deskę rozdzielczą styliści ładnie wkomponowali dotykowy ekran i fizyczny panel do sterowania klimatyzacją. Fotele? Mają świetne, duże oparcia i niestety trochę gorsze, zbyt krótkie siedziska. Plus należy się za praktyczne schowki. Tylko z przodu naliczyłem ich osiem. Z tyłu może brakować trochę komfortu. Oparcie kanapy jest za bardzo pionowe, za to miejsca na nogi jest już tyle, co w typowym SUV-ie.
Jazda wymaga wyrzeczeń
Jazda na co dzień? Da się, ale trzeba zweryfikować swoje oczekiwania. Podczas szybkiej jazdy wychodzą wszystkie wady tego typu konstrukcji, takie jak głośna praca zawieszenia czy nerwowe zachowanie tyłu podczas pokonywania poprzecznych nierówności. To efekt konstrukcji ramowej, sztywnego mostu i piórowych resorów. Trzęsie i będzie trzęsło. Podczas dynamicznej jazdy na wyższych obrotach dźwięk czterech cylindrów jest bardzo męczący, a wewnątrz jest zwyczajnie za głośno.
Prosto, ale solidnie
Silnik D-Maxa to turbodiesel o pojemności 1,9 l i mocy 163 KM. Niewiele, ale moment obrotowy wynoszący 360 Nm ratuje całokształt niezłą elastycznością. Dopiero po zjechaniu z asfaltu da się zrozumieć, do czego służy ten samochód. 24 cm prześwitu i ponad pół metra głębokości brodzenia to parametry pozwalające na bardzo dużo. W „domyślnym” ustawieniu napędzana jest jedynie tylna oś, ale w czasie jazdy można dołączyć napęd przednich kół. Gdy pod kołami robi się już naprawdę tragicznie, pozostaje włączenie reduktora i blokady tylnego mostu. Cennik D-Maxa otwiera kwota 155 tys. zł. Topowa odmiana LSE z podwójną kabiną to już 221 tys. zł.
Nie dla każdego
Isuzu D-Max, podobnie jak pozostałe pikapy, jest samochodem dla ludzi, którzy szukają pakownego, prostego i dzielnego samochodu terenowego z przyzwoitym wyposażeniem i cywilizowanym wnętrzem. Ci, którzy będą oczekiwać od niego dynamiki, jakości wykonania i komfortu na poziomie SUV-ów, srodze się zawiodą. To auto niczego nie udaje. Jego właściciel również nie powinien, jeżeli chce być z takiego zakupu w pełni zadowolony.














