Bieszczady. Dla tych, którzy chcą je poznać naprawdę
W górach jest wszystko, co kocham... – który z pasjonatów spacerów po górach, tych wyższych i niższych, nie zna owego cytatu? Bez wątpienia to jedna z najpopularniejszych fraz wśród taterników i bieszczadników, która pochodzi z wiersza Jerzego Harasymowicza, nazywanego poetą z krainy łagodności.
Tego artystę wspomniałam nie bez powodu. W nowej książce Andrzeja Markowskiego to właśnie jemu autor poświęcił najwięcej uwagi w rozdziale o górskiej poezji.
W zeszłym roku na naszych łamach ukazała się recenzja książki „Bieszczady. Dla tych, którzy lubią chodzić własnymi drogami” (nr 15–16/2021). W tym roku Prószyński i S-ka postanowiło wydać kolejną część wspomnianej wyżej lektury – „Bieszczady. Dla tych, którzy chcą je poznać naprawdę”. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest ona częścią serii. Obie książki są zachowane w podobnej szacie graficznej i jako zestaw przywodzą na myśl dzień (poprzednia część) i noc (najnowsza książka). Zestaw wygląda intrygująco, ale nie zatrzymujmy się okładce (i bez wątpienia pięknej szacie graficznej), bo wnętrze skrywa wiele więcej atutów.
Autor powraca do tematu poznawania Bieszczad, aby po raz kolejny, poza przedstawieniem ich piękna, zachęcić do odwiedzania mniej znanych ścieżek turystycznych. Dlaczego? To zachęta, by nie tylko zachwycać się pięknem (…), ale też uczyć się słuchać i patrzeć, bo tylko wtedy Bieszczady pozwolą się naprawdę odkryć i obdarują wędrującego całym swoim bogactwem – jak brzmi opis na okładce. Adrian Markowski nie podchodzi do wędrówek po Bieszczadach jak do trekkingu, tak modnego w obecnych czasach, dla niego to bardziej podróż pozwalająca zrozumieć to miejsce poprzez poznawanie jego historii i przy okazji samego siebie.
Właśnie dlatego w książce znajdziemy wiele ciekawostek o regionie, są tu rozdziały poświęcone m.in. synagogom i cmentarzom żydowskim, górskiej poezji oraz ikonom z grekokatolickich cerkwi znajdujących się na tych terenach, a mapki i zdjęcia świetnie uzupełniają narrację. Poruszanych tematów jest sporo, co nie do końca jest współmierne do objętości książki. Jej format jest mały, a całość złożono dużą czcionką ułatwiającą czytanie. Niektórym może przeszkadzać „zbytnia” wielotematyczność i pobieżne przedstawienie poszczególnych tematów. Jednak widać, że taki był zamiar autora, książka składa się z krótkich, zwięzłych felietonów poruszających różne aspekty danych tematów i ta mozaikowość ma według mnie swój urok – podkreśla to, jak złożone i wyjątkowe są dzieje tego regionu, a także nieskończoność tego, co można odkryć o danym miejscu, bo zdecydowanie dotyczy to nie tylko Bieszczad, ale każdego zakamarka świata. W dodatku autor na koniec napisał kilka słów o literaturze, z której korzystał, co może przydać się ciekawskim i niewąpliwie jest dużym plusem tej publikacji.
Jak było wspomniane już w pierwszej części: Ta historia ma początek, ale nie ma końca. Tak jest i tym razem, co mnie bardzo cieszy z dwóch powodów. Książka pozostawia niedosyt, być może celowy i niebawem usłyszymy o kolejnej części, ale warto podkreślić, że rozbudza ona ciekawość i zachęca do tworzenia własnej bieszczadzkiej przygody.
Więc – drodzy miłośnicy gór – odpowiedzmy na zaproszenie autora i podążajmy własnymi ścieżkami…
PK