Wyuczona zaradność

25 października 2022 10:47 2022 Wersja do druku

Wiadomości, umiejętności, nawyki – takie podstawowe etapy przechodzi się w kolejnych krokach wtajemniczania w każdej ze zgłębianych dziedzin. To trening czyni mistrza, ale zawsze trzeba zacząć od solidnych podstaw teoretycznych. Bardziej zaawansowanym teoria nie raz wskazuje też drogi na skróty do patentów, do których pewnie samemu by się doszło, ale pozwala uniknąć błędów, nieraz bolesnych. Skąd czerpać wiedzę na temat bushcraftu?  Na warsztat wzięliśmy pięć publikacji: „Sztuka wędrowania z plecakiem i biwakowania w terenie”, „Leśny niezbędnik rodzinny” oraz trylogię „Bushcraft: Jak radzić sobie w dziczy bez współczesnych udogodnień”, „Bushcraft: Co jeść, gdzie to znaleźć i jak przyrządzić?” i „Bushcraft dla zaawansowanych: Sztuka przetrwania w dziczy”. 


Wiele instrukcji powinno się zaczynać słowami: „skoro to czytasz, to znak, że już coś zepsułeś”. Lepiej czytać zawczasu. Wszystkiego można się nauczyć poprzez rozpoznanie bojem, ale korzystniej jest przygotować się merytorycznie wcześniej i unikać błędów. A mając już jakieś pojęcie o danej dziedzinie, trzeba się rozwijać poprzez podpatrywanie innych, bardziej doświadczonych osób. W dzisiejszych czasach jest to łatwe, głównie dzięki mnogości internetowych filmików, choć tu trzeba uważać, bo są one przeróżnej jakości, niestety każdy może wrzucić do sieci wszystko, co mu się żywnie podoba. Rynek wydawnictw książkowych również obfituje we wszelakie poradniki. Ich wyższością jest to, że zawsze czuwa nad nimi jakiś sztab redakcyjny. Przyjrzeliśmy się kilku pozycjom wydawniczym traktującym o bushcrafcie.

Optymizm i nieszkodliwość

Termin bushcraft funkcjonuje w naszym kraju od kilku lat, określa formę aktywności, którą wcześniej nazywano bardziej swojsko – po prostu „bytowaniem w terenie”, często w połączeniu z włóczęgą czy inną górską wyrypą (wedle obecnie panującej nomenklatury – z trekkingiem). W tym kontekście tytułem pozbawionym wszelkiej pretensjonalności wydaje się „Sztuka wędrowania z plecakiem i biwakowania w terenie” napisana przez Amerykanina Allena O’Bannona. Autor jest rasowym turystą pieszym, który z plecakiem złaził zachodnie odludzia Stanów Zjednoczonych, z Alaską włącznie, na koncie ma też wyprawy do Chile i Afryki. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Sklepu Podróżnika i tu trzeba od razu wyraźnie zaznaczyć, że jest wolna od jakiegokolwiek „lokowania produktu” z oferty owego sklepu. To, co jest jej największą wartością, to lekkość pióra i emanująca z tekstu, niczym nieskrępowana, radość czerpana z wędrówek po łonie natury. Książka wręcz kipi od żartobliwego podejścia do wszelakich trudności, które można spotkać na szlaku. W żyłach autora ewidentnie buzują endorfiny, czyli hormony szczęścia, wydzielane podczas długiego, intensywnego wysiłku. A to zaświadcza o ogromnym doświadczeniu w przemierzaniu wszelakich bezdroży z plecakiem na grzbiecie i gwarantuje, że wie, o czym pisze, dzieli się tym, co sam wielokrotnie przetestował. Trzeba mieć na uwadze, że doświadczenie w wędrówkach i biwakowaniu zdobywał w znacznie bardziej bezludnych obszarach niż nasze środkowo-europejskie realia i przez to nastawiony jest na zdecydowanie większą samowystarczalność w dziczy. Cóż, ostępy leśne USA to zupełnie inna skala niż np. Puszcza Knyszyńska, nie wszystkie rady warto przenosić żywcem na stosunkowo krótkie wędrówki. Niemniej książka uczy wszelakich włóczykijów niezbędnego sposobu myślenia, czyli wyuczonej zaradności w warunkach trudnych, gdy można liczyć tylko na siebie. Nie jest to jednak poradnik survivalu, tylko tego, jak sprawić, by każda włóczęga, niezależnie od napotkanych warunków, przebiegała miło i sprawnie. Autor nie unika też tematów częstokroć pomijanych w innych poradnikach. Tutaj, tak nieuniknione w czasie wielodniowej wędrówki, zagadnienie, jak potrzeby fizjologiczne w terenie, jest opisane z wyjątkową swadą i nie jest potraktowane po macoszemu – zajmuje kilka stron!

Co najistotniejsze, wszystkie terenowe porady i patenty autora charakteryzują się niezwykłą troską o przyrodę i hołdowaniem idei leave no trace nie na 100, ale na 200%! Ogromną wartością dodaną tej książki są ilustracje. Obrazują nie tylko opisywane porady i pomagają je zrozumieć, lecz także swoją humorystyczną formą przywodzą na myśl grafiki Edwarda Lutczyna czy komiksy z serii „Kajko i Kokosz”. Dzięki temu opisywana wiedza jest łatwiej przyswajalna dla tych czytelników, dla których stanowi nowość, a starym wyjadaczom przywodzi na myśl przebyte w terenie przygody. Mała czcionka w pierwszej chwili może czytelnika nieco zniechęcać, jednak w połączeniu z licznymi ironicznymi rysunkami książkę czyta się doskonale. Lektura wciąga, co nie jest typowe dla poradników. Może dlatego, że opisywane błędy nowicjuszy przywodzą na myśl własne pierwsze nieporadne próby w terenie, które po latach wywołują uśmiech rozrzewnienia. Tak czy inaczej, „Sztuka wędrowania z plecakiem i biwakowania w terenie” to bogate źródło wiedzy zarówno dla tych piechurów, którzy preferują mikroprzygody blisko domu, jak i dla tych powsinóg, dla których świat to za mało. Wyuczona zaradność, rozumiana jako umiejętność szybkiej adaptacji w warunkach ograniczonych dóbr i możliwe wygodnego i bezpiecznego urządzenia, przydaje się przecież zawsze i wszędzie.

Wujek dobra rada

Bushcraftowa trylogia „Jak radzić sobie w dziczy bez współczesnych udogodnień”, „Co jeść, gdzie to znaleźć i jak przyrządzić” oraz „Sztuka przetrwania w dziczy” to zupełnie inna bajka do opisanego wcześniej poradnika, chociaż jej autor, Dave Canterbury, również jest rodowitym Amerykaninem. Prezentuje on zgoła odmienne podejście do korzystania z dobrodziejstw, jakimi obdarza nas natura, zdecydowanie bardziej eksploatacyjnie i to nie zawsze w warunkach usprawiedliwiających konieczność przetrwania za wszelką cenę w nagłej sytuacji ekstremalnej. Niektóre z porad (nawet z części dla początkujących „Jak sobie radzić w dziczy…”) wcielone w życie w czasie wypadu do lasu mogłyby zakończyć się konfliktem z prawem – takie jak chociażby opis, jak za pomocą siekiery i piły ścinać drzewa (stosując rzaz podcinający i obalający). Jasne, dobrze to wiedzieć, ale ciężko w polskich warunkach byłoby znaleźć ową „dzicz”, w której takie postępowanie byłoby w pełni uzasadnione. Z tej książki można zdobyć masę użytecznych informacji pomagających przetrwać w terenie. Lecz są tam też porady, które w beskidzkich lasach raczej na niewiele się zdadzą – np. by na trzonki do narzędzi wyszukiwać najlepiej drewno z hikory. Zastanawiające jest też to, że z jednej strony autor rozpoczyna książkę od porad, jak piechur powinien nosić swój ekwipunek, a na kolejnych stronach pojawia się tyle elementów jego wyposażenia, że do transportu najlepiej by miećw zestawie jakąś terenową półciężarówkę.

Kuchnia survivalowca

Publikacji „Co jeść, gdzie to znaleźć i jak przyrządzić” nie polecałbym jako podstawowej terenowej książki kucharskiej. Dużą część stanowią opisy potraw, do których sporządzenia może brakować składników czy infrastruktury w niejednej kuchni domowej, i to niekoniecznie wielkomiejskiego singla. Opisywane bazowanie na upolowanym mięsie w naszych warunkach również w przypadku wcielenia w życie mogłoby się skończyć przez śmiałka, niebędącego myśliwym polującym w swoim obwodzie, zgłębianiem niuansów smaków stołówki więziennej. Szczęściem, przypisy od polskiego wydawcy zwracają uwagę czytelników na subtelny fakt, że samowolne polowanie to w naszych realiach nie tyle romantyczne traperstwo, co raczej karalne kłusownictwo. A spostrzeżenia zapamiętane z tej książki, typu „traktuj mięso oposa tak samo jak wieprzowinę” czy „przykładem mięsa, które nadaje się do duszenia, jest mięso kojota”, mogą się głównie przydać w roli anegdoty czy nieśmiertelnego żartu podczas podgrzewania na biwaku grochówki w menażce. Takie podejście do tematu nie dziwi jednak, zważywszy na to, że autor jest byłym żołnierzem zawodowym, a obecnie instruktorem sztuk przetrwania i współwłaścicielem jednej z amerykańskich szkół survivalu. Zatem zestaw prezentowanej przez niego wiedzy należy traktować często właśnie jako instrukcję przetrwania gdzieś w świecie (czy według opisów z książki – raczej w obrębie Ameryki Północnej) niż bushcraft niepozostawiający śladów naszej bytności w polskich realiach. Ale dobre rady w stylu: „zawartość kociołka zapiekaj w temp. ok. 175°C” to już chyba sarkazm autora – jak, do licha, w „normalnych” terenowych warunkach ustalić, że temperatura w garze wynosi akurat „ok. 175°C”?

Sztuka przetrwania?

Trzecia z książek Dave’a Canterbury’ego, czyli „Bushcraft dla zaawansowanych: Sztuka przetrwania w dziczy” to już miejscami kompletny odlot. Tu szczególnie przypisy polskiego wydawcy muszą w wielu miejsca poskramiać zapędy północnoamerykańskiego trapera. W tej części, przynajmniej w moim odczuciu, twórca zdrowo już „odjechał”, i to chyba wozem pionierów z Dzikiego Zachodu, bo tylko w ten sposób można by targać wszystkie zalecane elementy ekwipunku. Z jednej strony znajdziemy stwierdzenia, że przy zachowaniu komfortu w przypadku osoby o typowej budowie ciała obciążenie transportowe na większe odległości nie powinno przekraczać 13,5 kg. A z drugiej np.: żeliwny kociołek jest najbardziej uniwersalnym sprzętem kuchennym, jaki może wejść w skład twojego ekwipunku używanego podczas dłuższych wypraw. To prawda, przyrządzanie mięsiwa (legalnego pochodzenia) w warzywach na ogniu w takim kociołku to frajda sama w sobie, ale ze względu na jego rozmiar i wagę możliwa tylko na biwakach, na które udajemy się autem, i to ze sporym bagażnikiem. Porady, by w ramach zestawu naprawczego ubrań brać ze sobą m.in. kilka igieł żeglarskich w różnych rozmiarach, szydło, kilka rodzajów nici (od woskowanego lnu po nici nylonowe), rękawicę bosmańską, miarkę krawiecką oraz zapas płótna, wełny, bawełny i guzików, też nie są chyba przeznaczone dla wędrowcy z plecakiem, nawet osiemdziesięciolitrowym. Kuriozalne wydają się stwierdzenia autora: Pierwszą rzeczą, którą zazwyczaj przygotowuję w obozie, jest patyk do rzucania. (…) W ten sposób zapewniasz sobie przedmiot, którym możesz rzucać w zwierzęta znajdujące się na ziemi, na przykład króliki czy wiewiórki… No nie wiem, ja zaczynam zazwyczaj od zrobienia zadaszenia z poncza czy tarpa, by chronić ekwipunek w czasie wykonywania dalszych czynności związanych z przygotowywaniem obozowiska, gdyby zaczęło padać. Trudno też uznać za przydatne, nawet w trakcie dłuższej wędrówki, zalecenia, jak budować w lesie krosno do tkania krajek, do zbudowania którego, jak podaje autor, potrzebować będziemy m.in. „wkrętarki z bitem krzyżakowym Philips 2”. Przyznam się, że zazwyczaj nie mam takowego ustrojstwa w kieszeniach bocznych swoich bojówek… Pomijając fakt, że raczej sporadycznie odczuwam potrzebę ozdabiania swoich bojówek krajkami. W książce tej jest też osobny rozdział poświęcony… kowalstwu. Większość najważniejszych narzędzi wykorzystywanych podczas niewielkich projektów kowalskich zmieści się w dwudziestolitrowym wiadrze. (…) Do wspomnianego wiadra proponuję włożyć: kowadło z otworami… itd. To już i landrover defender nie wystarczy, by się w teren zabrać, trzeba jeszcze przyczepę doczepić, i to sporą. Jakoś siebie nie widzę z takim wiadrem przytroczonym do plecaka. Tak czy inaczej, wszelakim silva-turystom, piechurom czy górołazom tej pozycji książkowej nie polecam jako obowiązkowej. Jest ona raczej dla preppersów przygotowujących się do życia w postapokaliptycznym świecie. Zawiera praktyczne porady dla tych, którzy chcą się definitywnie wyrwać z matrixa i żyć całkiem poza systemem, rzucić wszystko i wyjechać, i to nie w przysłowiowe Bieszczady, ale raczej na dziki zachód USA, i to najlepiej w XVIII czy XIX wiek. Albo przynajmniej dla tych, którzy z zawodu chcą zostać etatowymi żywymi elementami skansenów budownictwa ludowego. A tak na serio, z tej wiedzy mogą skorzystać głównie członkowie rekonstrukcyjnych grup etnograficznych. Chociaż i tak muszą być przygotowani na pewien chaos informacyjny, mimo pozornego uporządkowania tematycznego. W tekście potrafią się plątać różne fakty i stwierdzenia. Przykład? Proszę bardzo. TOPOLA. W lasach wschodniej części Stanów Zjednoczonych rośnie wiele odmian topoli. Do moich ulubieńców należy tulipanowiec amerykański, choć w istocie zalicza się on do magnolii, a nie do topól… itd. To o czym jest ten dział? A na samiuśki koniec tej trylogii, na przedostatniej stronie w dodatku „Rodzaje chmur”, przeczytałem: Cirrus: (chmury te) przeważnie przemieszczają się z zachodu na wschód i mogą świadczyć o tym, że nadchodzi dobra pogoda. W tym przypadku „dobra” znaczyłoby „deszczowa”, ale podejrzewam, że nie to autor miał na myśli. Mądrość wyniesiona z zajęć z meteorologii na studiach leśnych mówi „cirrus na niebie – pogoda się zje… znaczy zepsuje”. Chmury pierzaste pojawiają się przecież na błękicie nieba i są zwykle jednym z pierwszych zwiastunów nadchodzącego frontu atmosferycznego z wilgotnym powietrzem, a zatem zbliżania się deszczowej pogody. I ta wisienka na torcie sprawiła, że osobiście nabrałem pewnej dozy nieufności do całości informacji zawartych w owej trylogii, których prawdziwości nie jestem w stanie sam zweryfikować bez sięgania do innych źródeł.

Jak zostać bohaterem

Ostatni poradnik to „Leśny niezbędnik rodzinny. Poradnik survivalu i bushcraftu”. Autorami są Paweł Frankowski i Marian „Radar” Wyrzykowski, obaj działający w Stowarzyszeniu Polska Szkoła Surwiwalu. Ta książka jest zdecydowanie najmocniej osadzona w rodzimych, polskich realiach. Tu znajdziemy m.in. informacje na temat projektu Lasów Państwowych „Zanocuj w lesie”, map dostępnych na portalu Bank Danych o Lasach czy orientacji w terenie z wykorzystaniem słupków oddziałowych. Od razu wiadomo, co w naszych lasach wolno, a czego nie, gdy chodzi o rekreację na łonie natury, a nie o walkę o przetrwanie w ekstremalnej sytuacji. Jednocześnie do radzenia sobie w przeróżnych okolicznościach wyłożona teoria dobrze przygotowuje, dając solidny zastrzyk bushcraftowej wiedzy, wprowadzając w arkana bytowania w terenie, biwakowania i wędrówki.

Z omawianych książek „Leśny niezbędnik rodzinny” jest najgrubsza i tematykę bushcraftu ujmuje najbardziej kompleksowo. Oczywiście na ponad 300 stronach nie da się zawrzeć pełnego kompendium wszelakiej wiedzy, siłą rzeczy niektóre zagadnienia potraktowane są skrótowo, ale wskazuje drogi i inspiruje do ewentualnych dalszych poszukiwań wybranych aspektów w publikacjach o bardziej zawężonych specjalizacjach.

Bez wątpienia „Leśny poradnik rodzinny” to lektura obowiązkowa dla rodziców, chcących w możliwie atrakcyjny sposób odciągnąć swoje dzieci od ekranów komputerów i pokazać im coś innego, wprowadzając w arkana leśnej turystyki. Z jednej strony to solidna dawka wiedzy dla rodziców, a także zawodowych opiekunów, na temat wędrówek przez leśne ostępy, umiejętności biwakowania w różnych warunkach i tym samym czerpania uroków z bytowania. Z drugiej – poradnik wskazuje, jak zarazić najmłodszych miłością do przyrody i prostego życia blisko natury. Obok stricte bushcraftowych porad książka obfituje w propozycje możliwych do zorganizowania gier i zabaw dla podopiecznych, dzięki którym każdy wypad do lasu, niezależnie, czy jedno- czy wielodniowy, może obfitować w przeróżne mikroprzygody. Opisy radzenia sobie w różnych sytuacjach i możliwie wygodnego urządzenia się lesie z pełnym poszanowaniem zasobów przyrody kładą szczególny nacisk na potrzeby najmłodszych uczestników survivalowo-bushcraftowych akcji. Jednocześnie rodzice mniej obyci z silvaturystyką mogą o wielu aspektach bytowania dowiedzieć się zawczasu, by na gruncie w naturalny sposób, w niecodziennych sytuacjach, móc stawać się dla swoich pociech ostoją zaufania.

Należy pamiętać, że mocne podstawy teoretyczne to jedno, ale to trening i praktyka czyni mistrza. Powyższe książki prezentują często zgoła odmienne podejście do formy aktywności outdoorowej, ujmowanej pod szeroko pojętym mianem bushcraftu. Dobrze jest oczywiście poznać różne spojrzenia, wyciągać wnioski i sprawdzać, co się najlepiej sprawdza w terenie dla nas samych. Z każdej z tych książek można podłapać ciekawe patenty na radzenie sobie w przeróżnych sytuacjach z dala od cywilizacji. Poczynając od teorii poprzez wprowadzanie jej do praktyki trzeba testować różne rozwiązania i nabywać umiejętności, dzięki którym każda sytuacja potencjalnie ekstremalna, stanowiąca zagrożenia dla zdrowia czy nawet życia, staje się po prostu tylko trudna, ale do ogarnięcia. I zawsze trzeba pamiętać, że dobry sprzęt jest ważny, ale najważniejszy jest zdrowy rozsądek. A szczęście sprzyja przygotowanym.        

Marek Bodył

Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Drwal” i fanem bushcraftu.