Bieszczady. Dla tych, którzy lubią chodzić własnymi drogami

19 sierpnia 2021 14:07 2021 Wersja do druku

Ta opowieść ma początek, ale nie ma końca.

Tak zaczyna się jeden z rozdziałów książki Adriana Markowskiego, jednak odnoszę wrażenie, że można by to odnieść do całej, niezwykle barwnej opowieści autora o malowniczych Bieszczadach.

Na pierwszy rzut oka ta książka może wydawać się przewodnikiem po terenach, które hipnotyzują swoim pięknem każdego miłośnika gór. I w pewnym sensie tak właśnie jest. Warto zabrać ją na wakacje i wraz z nią przemierzać kolejne szlaki, szukając swojej własnej ścieżki, ale nie można powiedzieć, że jest to typowy przewodnik, jakich wiele na sklepowych półkach. To raczej reportaż, w którym autor zagląda głębiej, prowadzi czytelnika po drogach i dróżkach, które prześwietla na wskroś, nadając metaforyczne znaczenie zarówno górom, jak i przyrodzie ogółem. Bo przecież wszyscy możemy podziwiać góry, ale każdy z nas odkryje w nich coś innego.


Autor, doświadczony wędrowiec, zdaje sobie sprawę, że magię tego miejsca można poczuć jedynie wtedy, kiedy dostrzegamy więcej, niż widać gołym okiem. Prowadzi więc czytelnika po szlakach znanych i mniej znanych, meandrach przeszłości i teraźniejszości, a na każdej kolejnej stronie z ogromną pasją przekonuje, że zobaczenie Bieszczad i przejście wszystkich dostępnych tras to za mało. Tu trzeba się zatrzymać, poznać to, co zmienił czas i odkryć sekrety tego regionu.

Autor ułatwia nam to zadanie, jednak niczego nie narzuca – jak czytamy na okładce, ta książka to „klucz”, a w jaki sposób czytelnik go wykorzysta, zależy tylko od niego. Dużo miejsca zajmują tu opisy historyczne, jednak nie są to nudne notatki pełne dat i przytłaczających wydarzeń rodem z podręcznika do historii. To raczej opowieść człowieka, który zasiada na drewnianej werandzie i z zamiłowaniem przedstawia swoim słuchaczom najciekawsze momenty przeszłości. Dzięki temu od książki nie można się oderwać i z wypiekami na twarzy czyta się kolejne rozdziały. A czego można się z niej dowiedzieć? Przede wszystkim tego, jak dawniej wyglądało życie w Bieszczadach, w jaki sposób były zagospodarowane te tereny przed wojną, jacy byli ich ówczesni mieszkańcy, w co wierzyli i jaka była ich codzienność. Pokazuje też zmiany, jakie zaszły na przestrzeni lat, autor pisze np. o Wołosatem, w którym obecnie mieszka kilkadziesiąt osób, i to głównie pracownicy parku narodowego, a przed wojną ta wieś była jedną z najludniejszych, lub o tym, że na zboczach Tarnicy znajduje się cmentarzyk, którego większość turystów nie zauważa w drodze na szczyt. To wszystko poszerza naszą perspektywę i sprawia, że otwierają się przed nami drzwi do poznania Bieszczad we wszystkich wymiarach.

Książka napisana jest z pomysłem. Lekki styl sprawia, że przypomina gawędę, którą można czytać bez wytchnienia w długie letnie popołudnia. Piękna szata graficzna, dużo zdjęć ciekawych miejsc i dawne mapki tego regionu w połączeniu z dość emocjonalnymi i bardzo plastycznymi opisami autora pozwalają czytelnikowi na niezwykłą podróż po zakątkach Bieszczad, tych znanych i nieznanych, nie wychodząc nawet z wygodnego fotela. Ja zabrałam już skrawek Bieszczad do swojego domu, pójdziecie moim śladem?

PK