Przemyślenia z podróży pociągiem

Od zawsze lubię jeździć pociągiem i często, ze względu na ślad węglowy, wybieram właśnie ten środek transportu zamiast samochodu lub samolotu. W pociągu można rozprostować kości, poczytać, zjeść coś dobrego (jeśli jest w nim wagon barowy), popracować, a także poobserwować świat za oknem i współpasażerów (wiem, wiem – skaza badacza). Tam dobrze mi się myśli, nawet nie wiem dlaczego.


Artykuł ukazał się w numerze 4/2021 „Lasu Polskiego”. Nabyć go można tutaj.

Rok 2020 rozpoczęłam podróżą do Braszowa w Rumunii. Pojechałam odwiedzić tamtejszy Wydział Leśny i Wydział Technologii Drewna dzięki europejskiemu programowi wymiany akademickiej Erasmus+. Pierwszy raz byłam w Transylwanii – to miejsce podobne do Bieszczad tylko jest tam dużo więcej ludzi. Góry, drzewostany bukowe, świerkowe i…

 

…miśki chodzą po mieście

Podczas spotkania z profesorami z tamtejszej Katedry Łowiectwa dowiedziałam się, że po mieście chodzą niedźwiedzie (moi rozmówcy zdziwili się, że żadnego przez tydzień nie spotkałam). Wyjadają one resztki ze śmietników, nie zasypiają na zimę i potrafią mieć po pięć młodych w jednym miocie. Niestety czasami atakują ludzi (ostatnie przypadki śmiertelne sprzed 10 lat). Ludzie karmią je jabłkami, ciastkami, specjalnie zostawiają otwarte pojemniki na śmieci. Profesor Ionescu uznał, że takie zachowania są wynikiem niedostatecznej wiedzy i że w Rumunii pilnie potrzebna jest taka edukacja leśna, jak ta prowadzona w Polsce i innych krajach. Ja jednak pomyślałam o tym, że niedźwiedzie z Braszowa zachowują się jak poznańskie albo trójmiejskie dziki, a mieszkańcy Braszowa tak, jak mieszkańcy Poznania – najpierw karmią, a potem uciekają i dzwonią do mediów, że dzikie zwierzę próbowało ich stratować. Naszła mnie smutna refleksja, że coś nasza edukacja nie za bardzo przynosi rezultaty na tym polu. Czy jest, czy jej nie ma, ludzie zachowują się tak samo.

 

Chwila zwątpienia

I wtedy zaczął się u mnie czas czarnowidztwa. Drogę powrotną (trwającą ponad dobę w pociągu) rozpoczęłam od rozmyślań o tym, że moje zajęcia ze zrównoważonego rozwoju i edukacji leśnej to chyba nie mają sensu. Co z tego, że naładowani ideałami studenci trafią do lasu, gdy leśna rzeczywistość jest odporna na zmiany (nawet te zapisane w aktach prawnych)? Co z tego, że kształcę edukatorów oddanych swojej pracy, gdy po roku lub dwóch i tak przesuną ich do innego działu? Jak się zapewne domyślacie, nawet dobra herbatka nie poprawiła mi humoru. Wzięłam więc do ręki tablet i zaczęłam przeglądać portal społecznościowy.

 

Światełko w tunelu

Wiecie co zobaczyłam? Aleksander, zeszłoroczny student programu Erasmus+, który uczęszczał niechętnie na moje zajęcia, ociągał się z wykonywaniem zadań, bierze czynny udział w edukacji (zresztą raczkującej) w swoim kraju – Serbii. Na zdjęciach mogłam zobaczyć, z jakim zaangażowaniem prowadzi zajęcia i stoisko na temat drewna.

Amina, studentka z Bośni i Hercegowiny, przekonała jedną z fundacji, żeby mogła rozpocząć zajęcia z przyrody dla dzieci. Amina jest więc pionierem edukacji w naturze w swoim kraju. Od razu przypomniał mi się ich egzamin ze zrównoważonego rozwoju, który był grą terenową w Ogrodzie Botanicznym Marszewo. Ostatnim zadaniem (cel 17 – współpraca na rzecz celów) była budowa wieży z drewna. Grupa studentów z różnych krajów, wyznających różne religie, współpracowała w deszczu, żeby wykonać zadanie. Oni zrozumieli te idee i zaczęli wcielać je

w życie. Potem przypomniał mi się e-mail sprzed kilku lat od studentki, która przez moje zajęcia czyta składy produktów, zanim je kupi i przez to zrezygnowała np. z jedzenia wafelków, bo zawierają olej palmowy bez certyfikatu. Może to dlatego, że w czasie studiów pracowała w sklepie spożywczym na moim osiedlu i miała okazję widywać mnie w czasie uważnego analizowania etykiet?

 

To wszystko ma sens!

Wtedy mi przeszło. Nie uda mi się zmienić wszystkich Poznaniaków – choćbym codziennie nagrywała materiały do radia czy telewizji, zawsze znajdzie się ktoś, kto zamiast wyrzucić stary chleb, da go dzikom, „żeby się nie zmarnował”. Nie wszyscy zrozumieją sens użytkowania drewna i jego roli w wiązaniu dwutlenku węgla. Może mój czerwony rower jest dla niektórych śmieszny, a podróżowanie pociągiem jest dla nich zamachem na wygodę i stratą czasu, ale w życiu chodzi o to, co da się zmienić – o ludzi, którym można pomóc, o tych, których można zainspirować do zmiany. Ucząc, mam przecież wpływ nie tylko na moich studentów czy słuchaczy zajęć popularyzujących naukę, ale też na tych wszystkich ludzi, z którymi oni zetkną się w przyszłości. To oni będą dyskutować, skłaniać do myślenia, pokazywać, że można inaczej – nawet w najbardziej odległych dla mnie miejscach. Taka rola nauczyciela/wykładowcy/edukatora. I jak się spojrzy na rezultaty edukacji „z lotu ptaka”, to jakoś praca ta ma więcej sensu i daje siłę do dalszych działań. Spróbujcie czasami.

 

Anna Wierzbicka