Suzuki raz jeszcze

Przedstawiamy niezwykle interesującą opinię na temat jednego z samochodów, jakie prezentowaliśmy na naszych łamach. Czytelnicy powinni jednak zwrócić uwagę na to, że dotyczy ona poprzedniego, nie zaś opisywanego na naszych łamach najnowszego modelu Suzuki Jimny.

Bardzo spodobała mi się propozycja Redakcji „Lasu Polskiego” prezentacji samochodów dla leśnika, zwłaszcza tych terenowych. Zamierzałem nawet wcześniej podzielić się refleksjami z praktyki używania w pracy starszej wersji Suzuki Jimny. Czekałem jednak na materiał.
Jeżdżę takim autkiem już kilka lat – a konkretnie od lata 2001 roku. Prawdą jest, że ten samochód jest autem rekreacyjnym i trochę terenowym, ale co najwyżej dla dwóch osób. Wsiadanie pasażerów na tylne siedzenie często kończy się poobijanymi kolanami, odłamaniem jakiegoś plastiku (chyba że wsiada sprytne, niewysokie dziecko).
Bagażnik – jeśli to coś, za tylnym siedzeniem można tak szumnie nazwać – jest za mały, by coś sensownego w nim przewieźć. Pilarka i owszem, ale niewiele ponad to. Standardowe narzędzia, czyli klucz do kół i lewarek są niefunkcjonalnie schowane w tym quasi bagażniku. By się do nich dostać, trzeba cały bagażnik opróżnić – w terenie to jest kłopot – więc najczęściej wożę je pod siedzeniem, razem z taśmą, saperką, siekierką i kilkoma innymi potrzebnymi w pracy gadżetami – ale tym samym siedzenie kierowcy jest nie do ruszenia. Na marginesie warto też pamiętać, że punkty podłożenia lewarka są niewygodne i w terenie wilgotnym, podmokłym nieźle trzeba się nagimnastykować, by autko unieść. Kilka razy zdarzyło mi się, że samochód na fabrycznych szosowych oponach (sprzedawany do jazdy w terenie) ześlizgnął się w koleinę i zawisł (niby wysoki, ale tak na serio –  ciut za wąski) – w tej konkurencji zdecydowanie przegrywa z Maluchem, który okracza koleiny idealnie i samemu można go wynieść.
Inny poważny problem tego autka to plastik (zderzaki, boczne listwy na drzwiach) – strach jeździć po lesie, zwłaszcza gdy podrosty to sprężyste graby. Towarzyszy temu niezbyt funkcjonalna w warunkach leśnych wysuwana antena radiowa – przy cofaniu się warto zwrócić uwagę, czy nie zahaczymy o gałęzie i nie zegniemy jej tak, że po wyprostowaniu się złamie. Trzeba pamiętać o jej chowaniu!
Nie do końca jest to samochód ekonomiczny. Ten, który eksploatuję – średniorocznie zużywa niestety ok. 10 litrów paliwa na 100 km (zimą potrafił połknąć 12–13). Ekonomiczny jest natomiast na szosie.
Mam też kłopoty z akumulatorem – 34 Ah. Pozostawienie włączonego radiotelefonu na całą noc – i rano kłopot z uruchomieniem auta gwarantowany. Nie wspominam już o pozostawieniu włączonych świateł drogowych. Sygnalizacja świetlna w modelu, którym jeżdżę, jest zła – źle podświetlona tablica i brak w dzień wyraźnej oznaki włączenia świateł, przy wyjętych ze stacyjki kluczykach, powoduje, że trzeba się oglądać i sprawdzać, czy wyłączyliśmy światła.
Podobnie niefunkcjonalnie, jak na nasze warunki klimatyczne, rozwiązana jest kwestia ogrzewania wnętrza auta. Przy dwóch jadących osobach istnieje możliwość jako takiego osuszenia szyb bocznych, ale jeżeli z tyłu będą siedzieli pasażerowie, trzeba robić przeciągi, przegrzewać, niedogrzewać, a i tak bez dodatkowej ścierki się nie obędzie.
Ponadto zwróciłem uwagę na brak miejsca, aby sensownie zamontować radiotelefon, a umieszczenie czasomierza (zegarka) jest takie, że po zamontowaniu radia zostaje on przysłonięty i trzeba się nieco wychylić, by sprawdzić, która jest godzina.
No i na koniec awaryjność. Samochód nie jest przodownikiem nieusterkowości. Na ponad osiemdziesiąt tysięcy kilometrów przejechanych po lesie w Puszczy Białowieskiej (czyli nie tak znowu trudnym terenie) naprawialiśmy już 4WD (serwis przez dwa lata nie potrafił zdiagnozować przyczyny niewłączania się drugiego napędu przy temperaturze poniżej +6°C). Wreszcie, po usilnych staraniach, panowie z serwisu zdecydowali się wymienić automat (notabene przewody ciśnieniowe są tak umocowane pod podwoziem, że ich zsunięcie się jest więcej niż prawdopodobne przy jeździe po lesie, po drogach, na których – na złość konstruktorom – leżą jakieś gałęzie). W międzyczasie trzeba było naprawiać zawieszenie, łożyskowanie kół, wymieniać amortyzatory. Koledze, w lesie, w ręku została dźwignia zmiany biegów – na szczęście miał włączoną „trójkę” i można było ruszyć, i od biedy dojechać około 60 km do serwisu.
Generalnie – poprzednik tego autka – Samuraj był lepszy.
Czy to, co powyżej napisałem, oznacza, że autko w teren się nie nadaje? Nadaje się, ale trzeba się nastawić na całoroczną jazdę na oponach śniegowo-błotnych. Z góry założyć, że wozi się jednego pasażera, a więcej tylko od wielkiego dzwonu. Z uwagi na zużycie paliwa trzeba sobie tak rozłożyć jazdy, by możliwe było jeżdżenie po szosach albo w miarę dobrych drogach gruntowych (wysokie obroty sprzyjają zmniejszeniu zużycia paliwa). Poza tym uważać na gałęzie, nie przeceniać wysokiego zawieszenia i pamiętać, że nie jest to samochód szeroki. Moim zdaniem to model bardzo dobry do pracy w pojedynkę.
Andrzej Antczak
inżynier nadzoru w Nadleśnictwie Białowieża

Od autora działu: Założenie tej rubryki było takie właś- nie, że będą się w niej wypowiadali użytkownicy samochodów, weryfikujący w praktyce zarówno deklarację producenta, jak i wrażenia z kilkudniowych jazd testowych, podczas których nie sposób jest dokonać pełnego przeglądu zachowań samochodu w różnych warunkach eksploatacji.
Podzielam większość uwag zgłaszanych przez Autora w stosunku do starszej wersji Suzuki Jimny – może z wyjątkiem zastrzeżeń do zbyt małej pojemności akumulatora, która przez projektantów samochodu została policzona dla standardowego zapotrzebowania na energię elektryczną. Jakim cudem Motorola w trybie odbioru (pobór prądu w granicach 350 mA do 0,5 A) rozładowała akumulator przez jedną noc – nie mam zielonego pojęcia. Przyczyny szukałbym raczej w wadliwej instalacji lub w wypracowanym akumulatorze. Obecnie w nowym modelu
Jimny jest stosowany akumulator 38 Ah, ale nie mam problemu, by zastosować akumulator 45 Ah – alternator poradzi sobie z jego doładowaniem.
MTR