Niejako ku przestrodze przedstawiamy rozmowę z człowiekiem, który przed laty cudem przeżył atak rozjuszonego niedźwiedzia – Bogusławem Kowalczykiem z Zatwarnicy w Bieszczadach, fotografem przyrody i przedsiębiorcą branży agroturystycznej.
Fot. arch. Bogusława Kowalczyka (2)
Śnią ci się niedźwiedzie?
Widzę zwłaszcza jednego. Jest duży i strasznie zły. Maciemnobrunatne futro, miejscami nawet czarne, z pyska cieknie mu ślina. Biegniew moim kierunku i ryczy.
Dopada cię, czyznajdujesz ratunek?
Budzę się w momencie, gdy zdejmuje mnie z drzewa…
Jak to?
Tak było w realu.
Opowiedz od początku.
Zdarzyło się to dawno temu, w marcu 1998 r., ale upływ czasunie wymazał ani chwili z tamtego dnia, kiedy rankiem wybrałem się do lasu.Poszedłem z zamiarem wytropienia wilków. Tydzień wcześniej jeszcze trzymałmróz, zalegała duża pokrywa śniegu, a potem przyszła nagła odwilż. Nieprzeszkodziła mi w tropieniach, jednak spowodowała, że przebudziły sięniedźwiedzie. One są wtedy w fatalnym humorze, odczuwają głód, a samice pilnująpowitych w styczniu młodych. Wiedziałem o tym, ale nawet przez chwilę niepomyślałem, że akurat ja znajdę się w sytuacji zagrażającej życiu.
Jak doszło do zbytbliskiego spotkania?
Wspomniałem już, że śledziłem wilki. Wtedy spotkanie ich wlesie było czymś wyjątkowym, a ja właśnie zacząłem mocniej fascynować siężyciem dzikich zwierząt, zwłaszcza drapieżników. Dostrzegłem na śniegu tropyczterech wilków; w pewnej chwili musiały się rozłączyć, bo po kilkuset metrachdostrzegalne były już tylko dwa tropy. Zatrzymałem się, żeby pomyśleć, co dalejrobić. Otaczał mnie głęboki las, panowała niemal zupełna cisza. Nieopodalleżała wielka zwalona jodła. Przykuła moją uwagę, bo tuż za nią widniała jakaściemna bryła – niepodobna do pnia, stosu gałęzi i na tyle intrygująca, żepodszedłem na kilka metrów. To coś było mocno brązowe, miejscami czarniawe, ilekko przyprószone śniegiem, który spadł zapewne z okolicznych drzew. Wpierwszej chwili uznałem, że może tam leżeć odyniec, dlatego wycofałem sięnieco dalej. Jeszcze raz się rozejrzałem, ale nie zobaczyłem żadnychniepokojących śladów, nie poczułem też żadnego charakterystycznego zapachu.Wyciągnąłem z plecaka jabłko, zjadłem i odruchowo rzuciłem ogryzkiem w stronęciemnej niewiadomej. To był przełom.
Plama ożyła?
Zza kłody drewna wyłonił się niedźwiedź. Od razu stanął natylnych łapach, ryknął raz i drugi, a kiedy złowił mnie wzrokiem, natychmiastruszył. Stałem od niego w odległości nie większej niż 15–20 m. Miałemświadomość, że nie ujdę, że dopadnie mnie dwoma susami, ale instynktownieprzebiegłem parę metrów i zacząłem wspinać się z krzykiem na dość rachitycznąjodełkę. Chciałem go tym krzykiem powstrzymać, choćby na chwilę, żeby zyskaćszansę wspięcia się jak najwyżej, ale był zbyt rozjuszony. Dopadł do mniebłyskawicznie, chwycił łapą za nogę i jednym ruchem zrzucił na ziemię.
A potem zaczął siępastwić?
Chwytał mnie pyskiem i rzucał jak bezwiedną, szmacianąlalką. Nie mogłem już krzyczeć, bo to jest ten moment, kiedy przez głowęprzelatuje w filmowych kadrach całe dotychczasowe życie. A jednocześnie nieomalpewność, że są to ostatnie twoje chwile i wkrótce przeniesiesz się do świataumarłych. Nie czułem nawet strasznego bólu, łamanych kości, ciepła zalewającejmnie krwi. Trawiła mnie tylko okropna myśl, że gdy już mnie zabije, po kawałkubędzie pożerał, tak jak ryś zjada po kawałku zabitą i ukrytą sarnę. Że tenniedźwiedź po prostu mnie gdzieś zakopcuje i będzie codziennie przychodził, abysobie podjeść. Aż zostaną po mnie tylko kości, których długo nikt nie znajdzie.
Wizja jak z horroru.
Ale całkiem prawdopodobna. Przecież przed kilku latyniedźwiedź zabił człowieka w Bieszczadach i w pewnej części go zjadł. Straszne,lecz prawdziwe.
Parę innych osób zaatakowanych przez brunatne drapieżnikimiało więcej szczęścia. Skończyli w szpitalu z koszmarnymi ranami, długo sięleczyli, ale przeżyli.
Znalazłem się szczęśliwie w tej grupie, choć nie wierzyłem,że zdołam przeżyć. Wprawdzie gdy niedźwiedź porzucał mną w prawo i lewo, topóźniej nagle zostawił. Nie straciłem przytomności, jednakże popełniłemkardynalny błąd. Zamiast zostać przez pewien czas w pozycji leżącej, nie ruszaćsię, dostałem takiego zastrzyku adrenaliny, że wstałem i zacząłem uciekać. Niewiedziałem, że napastnik siedzi zaledwie pięć metrów dalej… Gdy zobaczył, żebiegnę, natychmiast przypuścił drugi atak. Dopadł mnie po sekundach, walnął razi drugi łapą. Spadłem na plecy, zasłoniłem odruchowo dłońmi twarz i wtedychwycił w rozwartą paszczę całą moją głowę. Czułem, jak rani mi zębami czaszkę,zdziera z niej skórę… Mógł ją rozgnieść jednym uściskiem, ale tego nie zrobił.Poczułem natomiast, jak gruchocze mi obojczyk i łamie rękę w nadgarstku. Odziwo, nie poczułem zanadto bólu, kiedy odgryzał mi palec wskazujący prawejdłoni. Zresztą w tamtej chwili jeszcze tego nie wiedziałem.

Pamiętasz, jak długocię masakrował?
Do dzisiaj nie jestem w stanie tego określić. Na pewno kilkaminut, a raczej dwa razy po kilka minut. Wiem, że po drugim ataku nie chciał zemnie zejść, tylko gryzł, szarpał i wduszał w ziemię, w śnieg zmieszany zbłotem. Aż w końcu mnie zostawił i odszedł. Wciąż byłem świadomy, dlategopozostałem w pozycji leżącej. Słyszałem coraz cichsze odgłosy oddalającego siędrapieżcy, lecz dopiero po kolejnych paru minutach ostrożnie się podniosłem,choć na razie tylko do pozycji klęczącej. Niedźwiedzia nie było w zasięguwzroku, więc jakoś się pozbierałem i w pierwszym odruchu, dosyć przedziwnym,zacząłem szukać swoich rzeczy – czapki i rękawic. Potem wyjąłem z plecakakanapki, odwinąłem z nich papier i z niego zrobiłem sobie opatrunek na palec.Ledwo wisiał na strzępie skóry, musiałem go jakoś zabezpieczyć.
Dotarło do ciebie, że z powodu odniesionych ran, silnegokrwawienia i osłabienia możesz nie zdołać dotrzeć do domu?
Oczywiście. Znajdowałem się ok. 200 m od szczytu Stołów iparę kilometrów od najbliższej ludzkiej osady. Głęboki las, samotność inatrętna myśl, że nie podołam. Mimo wszystko człowiek ma w sobie ogromnepokłady energii; w sytuacjach granicznych jest zdolny wyzwolić w sobie siły, októre sam by siebie nie podejrzewał. I tak się stało ze mną. Jakimś cudem, mimopokąsanych nóg i głowy, mimo połamanych kości – wciąż parłem do przodu.Potykałem się, upadałem, ćmiło mi się w oczach, ale wewnętrzny głospodpowiadał, że ani na chwilę nie mogę się położyć, bo wtedy będzie po mnie.Dla zachowania przytomności nacierałem się śniegiem po twarzy i karku,wrzucałem też całe garści śniegu za kołnierz.
Szedłeś za dnia, alebyła niedziela. W lesie ani pilarza, ani leśnika. Jak napotkać kogoś, ktoudzieli pomocy?
Nie było na to prawie żadnych szans. Wprawdzie o tej porzeroku w lasy zapuszczali się zbieracze jelenich poroży, ale wtedy jakby ichwymiotło. Z każdą minutą mój stan się pogarszał; puchłem, na rękach pojawiłysię ogromne krwiaki. Pomyślałem jednak, że i tak jestem szczęściarzem – kilkawarstw odzieży i plecak, który cały czas miałem na sobie podczas atakuniedźwiedzia, uchroniły mnie od głębszych, znacznie poważniejszych okaleczeń.Po pewnym czasie, nie potrafię dokładnie określić jakim, udało mi się dojść dostokówki, przy której wczesnym rankiem zostawiłem swój rower. Tylko jak naniego wsiąść? A jednak jakoś to zrobiłem i powoli pokonałem kolejny etap mojejdrogi powrotnej, mniej więcej dwa kilometry. Później nie dałem już rady.Poczłapałem wolno dalej, ale z pełnym przekonaniem, że nie zdołam pokonać samodzielniewzgórza dzielącego Hulskie od Zatwarnicy.
Niedźwiedź brunatny (Ursus arctos) – od czasu epokilodowcowej największy drapieżnik naszego kontynentu. Ciężar dorosłego samca (wwarunkach europejskich) dochodzi do 350 kg. Zwierzę jest tak silne, że złatwością jednym uderzeniem łapy może zabić krowę czy dużego knura. Bez truduodpędzi też wilczą watahę. Niedźwiedzie żyjące w Europie żywią się przedewszystkim pokarmem roślinnym, rozkopują też mrowiska, ale nie gardzą padliną ilubią zaglądać do pasiek. Samica co dwa lata rodzi młode (1–3), które pozostająprzy matce ok. 18 miesięcy.
|
Zwątpiłeś w ratunek?
Nie. Moim celem stało się dotarcie do jedynego gospodarstwaw Hulskiem. Mieszkała tam znajoma rodzina. Było ok. 14.00, może 15.00, kiedyujrzałem zagrodę. W tym samym momencie wyczuły mnie psy gospodarzy inatychmiast wypadły na mnie. Nie były duże, lecz straszliwie agresywne; gryzłymnie po nogach, rzucały się, nie chciały dopuścić do drzwi. A jednak mi sięudało. Zastukałem pięścią. Otworzyła gospodyni i niemal upadła w progu z wrażenia.Wydukałem, że zaatakował mnie niedźwiedź, więc w jednej chwili z werwą, choć tojuż starsza kobieta, wciągnęła mnie do środka. Zdjęła ze mnie, co tylko siędało, i opatrzyła wstępnie rany. Nie wszystkie, tylko te, które zdołałaodsłonić. Miała w kredensie rozmaite specyfiki na bazie miodu i spirytusu.Leżałem na łóżku, a ona centymetr po centymetrze odkażała te kąsane i szarpanerany. Oprócz niej nikogo wtedy na miejscu nie było, wszyscy pojechali dokościoła. Gdzieś po godzinie zjawił się w odwiedzinach u gospodarzy mój kolegaz Zatwarnicy. Kilka lat później również padł ofiarą niedźwiedzia i teższczęśliwie udało mu się przeżyć. To on zawiózł mnie do domu, pomógł sięprzebrać i spakować do szpitala. Wiedziałem, że nie uniknę oddziałuchirurgicznego. Po półgodzinie wrócili z niedzielnej mszy moi rodzice.Przestraszyli się, ale nie było już czasu na rozmowę. Kumpel wsadził mnie wauto i zawiózł do Lutowisk, skąd wezwano pogotowie. Godzinę później oglądalimnie lekarze w Ustrzykach Dolnych.
Oniemieli?
Przyjęli mnie bardzo spokojnie, nawet z uśmiechem. W tamtymczasie, pod koniec lat 90., niedźwiedzie atakowały w Bieszczadach regularnie,głównie zbieraczy poroży. Kilka osób hospitalizowano, niektórych zpoważniejszymi niż moje ranami, innych z podobnymi. Gdy mnie przywieziono, wszpitalu leżał przykuty do łóżka mieszkaniec Dwernika. Dwa dni wcześniejnaszedł niespodziewanie na niedźwiedzicę z młodymi, rzuciła się na niegonatychmiast.
Od razu trafiłeś nastół operacyjny?
Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Siedziałem nakozetce w gabinecie zabiegowym oddziału chirurgicznego, półprzytomny, a lekarzdyżurny rozmawiał przez telefon. Usłyszałem: „Telewizja? Przyjeżdżajcie, mamynastępnego pogryzionego przez niedźwiedzia”. Chciałem wtedy udusić tego lekarza,potem mi przeszło. W każdym razie zszyto mi rany, w tym palec wskazujący, choćnie na tyle dobrze, by wrócił do pełnej sprawności. Dostałem leki przeciwbólowei zastrzyk, elegancko mnie opatrzono, po czym zaprowadzono do pojedynczej sali.Zdębiałem – na stole stał wazon z kwiatami, w rogu łóżko z nową pościelą. Pokójlśnił czystością. Tego samego dnia przyjechała telewizja rzeszowska idziennikarz „Super Expresu”. Trafiłem na okładkę. Nazajutrz rano przed szpitalemstanęły dwa wozy transmisyjne ogólnopolskich stacji telewizyjnych, zjawił sięteż reporter radiowy.
I zaczęło się show.
Właśnie. Wywiady, zdjęcia, nagrywanie do kamery. Brakowałotylko, żeby ktoś zażądał autografu… (śmiech). To wszystko działo się takszybko, że nawet nie zdążyłem na spokojnie pomyśleć, czy warto opowiadać omoich przeżyciach. A dziennikarze naciskali: proszę mówić, to ważne, trzebaprzestrzec innych. I tak dalej. Lecz tak naprawdę każdy wiedział, że taki tematdla mediów jest czymś ekstra w codziennej nudzie. Wszyscy zechcą o tymprzeczytać i to obejrzeć. Później zabrano mnie z pojedynki i ułożono w saliczteroosobowej. Tam również musiałem opowiadać o ataku niedźwiedzia, tym razempacjentom. Po czterech dniach miałem dość i na własną prośbę wyszedłem zeszpitala.
Ryzykant z ciebie.
Nie było tak źle. Zaaplikowano mi wszystkie niezbędnezastrzyki, wypisano recepty na medykamenty. Ale zanim zagoiły się rany nanogach, rękach, obojczyku i głowie, minęło półtora roku.
Dłużej nie goiły sięrany psychiczne.
Pierwszy raz od wypadku poszedłem na krótki spacer do lasu,w pobliżu zabudowań, dopiero po kilkunastu miesiącach. Miałem taką blokadę, żemogłem oglądać las tylko z daleka. Traumatyczne przeżycia siedzą w człowieku strasznie długo, a ja i tak jakoś zdołałem siępozbierać. Wracałem jednak powoli, z nieustającą myślą, że znowu może sięwydarzyć coś złego. Z czasem zapuszczałem się coraz dalej. Zbudowałem czatownięi od lat obserwuję niedźwiedzie oraz drapieżniki głównie z jej wnętrza.
Fotografuję, dokumentuję, bo to moja wielka pasja. I nie mamżalu do tamtego niedźwiedzia – był u siebie, wkurzyłem go, to pokazał mi, ktotu rządzi.
Rozmawiał:Krzysztof Potaczała
Jak się zbudzi…
|
Trwa sezon zbierania poroży jeleni w górskich lasach. Jak coroku, również i teraz nie brakuje amatorów tego typu zarobku – za kilogramporoża można dostać w skupie 100 zł. Ale zbieractwo, penetracja lasów, niepozostają bez wpływu na dziką zwierzynę. Ta płowa po ciężkiej zimie jest bardzowymęczona, a niedźwiedzie opuszczają z wolna gawry i pilnują urodzonych wstyczniu młodych. W tym okresie samice mogą być – podobnie jak trzymające się zdala od potomstwa samce – bardzo niebezpieczne.
Jak uniknąć spotkania z niedźwiedziem:
• nie penetruj młodników,
• wędruj po wyznaczonych szlakach, wyłącznie w dzień,
• nie puszczaj wolno psów,
• nie wyrzucaj resztek jedzenia.
Gdy spotkasz niedźwiedzia:
• nie krzycz,
• nie wykonuj gwałtownych ruchów,
• nie uciekaj, lecz staraj się powoli wycofać,
• jeśli nie zdążysz, padnij twarzą do ziemi, osłoń rękamigłowę.
|