
Gdy została wytypowana do prezentacji w naszym nowym cyklu „Nauczyciele lasu”, pomyślała, że w jej życiu zamyka się jakieś koło. Bo oto w „LP” z 1970 r. pisano o niej, gdy z grupą studentów WL SGGW odbywała praktykę leśną w Przemyślu. Nawet załapała się na zdjęcie, z pilarką w ręku, choć jej delikatność ma się nijak do atrybutów drwala. Mowa o Irminie Grażynie Wisłockiej, nauczycielce w ZSL w Zagnańsku.
O dziadku leśniku na Kresach słyszała tylko co nieco. Na jej wybór studiów miałwpływ wujek Aleksander Sakowicz, z czasem dyrektor OZLP w Radomiu. Pytana cozamierza robić, odpowiadała – tylko lasy bieszczadzkie! Ale idąc za mężem Bogdanem, przemierzyłamazowieckie i przez Kurpie,ze statusem adiunkta, trafiła do nadleśnictw Zagnańsk i Kielce. Ówczesnydyrektor TL w Zagnańsku Tadeusz Przygodzki namawiał męża, by został belfrem.Małżonek uznał, że na tym etapie lepsza będzie żona, gdyż od dziecka marzyła onauczaniu. Z czasem dyrektor potwierdził trafność wyboru, nazywając ją„urodzoną nauczycielką”.
Obcować i zgłębiać
Na początek przydzielono jej „przyrodnicze podstawygospodarki leśnej” i ekstra zadanie – przygotowanie uczniów do matury. Nastudia nie było wówczas (mowa o latach 70.) pędu, gdyż w lesie nie brakowałoroboty, a egzaminy wstępne odstraszały. Młoda nauczycielka zdołała u niektórychprzełamać ten opór. Wśród nich był późniejszy dyrektor generalny LP – AndrzejMatysiak.
Z czasem „przyrodnicze podstawy…” zmieniły nazwę na„biologię leśną”. Ale uczyła też hodowli, ochrony i użytkowania lasu, choć polatach wróciła do podstaw, czyli biologii, tym samym wciąż niosącodpowiedzialność za przygotowanie uczniów do matury i egzaminu na studia leśne,które otwarły się na full.
Pani Irmina w pierwszej kolejności czuje się leśnikiem. W drugiejleśnym nauczycielem. Zna dwie szkoły nauki lasu. Pierwsza mówi – najpierwnależy oglądać i podglądać, a potem uczyć się i zgłębiać, co oczy widziały.Sama uważa jednak, że wcześniej trzeba przyswoić minimum wiedzy o zjawiskach igatunkach, a potem szukać ich w lesie.
– Cóż za korzyść może mieć uczeń, gdy widzi kształty liściczy rośliny wczesno kwitnące, a nie ma podstaw do ich oceny – argumentuje. – Poznanie teoretyczne musi nieco wyprzedzaćdoświadczenie i obcowanie z leśną rzeczywistością.Las to wielość przyrodniczych bytów, zjawisk i ich współzależności. Uczeń musiwiedzieć, czego szuka w tej mnogości.
Otwartość na talenty
Dyplomowana nauczycielka ceni zajęcia terenowe, gdyżpomagają one nie tylko zgłębiać tajniki lasu, ale też uczą twardego realizmu,cechującego pracę leśnika – w las idzie się podczas deszczu, śniegu, mrozu…Ale w ocenie najnowszej reformy programowej nie jest już tak jednoznaczna.Sztywny podział na przedmioty ogólnokształcące i zawodowe, dominacja praktyki wnauczaniu leśnej profesji budzi jej wątpliwości, zwłaszcza gdy myśli o tych,którzy nie będą pracować w lasach. Program też nie uwzględnia dużegozróżnicowania wiedzy absolwentów gimnazjów. A uczyć się musi nie tylko uczeń,ale także nauczyciel, i to przez całe życie, jak choćby w ciągu dwóch godzintygodniowo powiedzieć o biologii to, co kiedyś mówił przez sześć. I wreszciejak tę bardzo skomasowaną wiedzę podzielić na przydatną w lesie i na użytekegzaminu wstępnego na studia.
– Las – uważa pedagog – trzeba widzieć w szczegółachprzyrodniczych i w całości, nie pomijającotoczki historycznej i kulturowej. Kształcimy leśników, ale jesteśmy otwarci naodkrywanie innych talentów, bo wśród naszych absolwentów są m.in. poeci imalarze (jak Grzesiek Furmanek), w rozwoju których miał udział las i wiedza znim związana.
Ta sama, choć inna
Człowiek będąc częścią przyrody, zmienia się wraz z nią.Pani profesor wyznaje, że dziś jest innym człowiekiem i nauczycielem niż przedlaty. Co tyczy uczniów, nauczyła się pamiętać selektywnie. Utrwala to co miłe iprzechodzi do porządku dziennego nad tym co przykre. Każde osiągnięciewychowanków uważa za swoje, toteż jej dumą stała się pokaźna gromadka laureatówogólnopolskiej olimpiady wiedzyekologicznej. Dla jednych roczników była Grażynką i Irminką. Dla innych„Makepeace”, z uwagi nasposób malowania oczu. Potem nazwali ją „Bajerą”, bo chciała zbajerować oporną klasę. Dla Irminy Wisłockiej ważne jest to, by młodzież czułasię lubiana, ale też wiedziała,że nauczycielka to nie kumpelka. Uczniowska giełda pracuje na jej korzyść.
Ma Srebrny Krzyż Zasługi i Kordelas Leśnika Polskiego.Innych wyróżnień uzbiera się ok. dziesiątki. Za super nagrodę uważa pamięćuczniów, którzy po latach przyjeżdżają i witając się z nauczycielką, obłapująsię na „misia”. Pani Irmina bywa zaskakiwana – co lubi – przezpierwszoklasistów, którzy w eliminacjach wygrywają z maturzystami, i „jedynkowych” uczniów, którzy uzyskująpiątki, gdy posłuchają rady – „nie możecie zrozumieć genetyki, to jąpokochajcie”.
Za czasów Irminy Wisłockiej szkoła się zmieniła. Niegdyś najedno miejsce było pięciu kandydatów i ostawali się na ogół pasjonaci lasu, jakHeniek Mąka, który prowadził Szkolne Koło Sokolników, a potem w Czempiniu zająłsię hodowlą orła. Ale i dziś zdarzają się zapaleńcy, jak chłopiec, którypodczas Otwartych Dni do ZSL powiedział rodzicom: nie jadę dalej, bo już mamswoją szkołę. – Moje zadanie to przekonanie uczniów, że las poznaje się nietylko umysłem, ale i sercem, gdyż nikt lasu nikogo nie nauczył a siłę – mówi autorkaprojektu programu nauczania biologii dla TL sprzed niespełna ćwierć wieku.
Emilian Szczerbicki