Przeczytasz w 10 minut

Biedny jak park narodowy

Ostatnio członkowie rady naukowej w jednym z Parków, którzy dojechali na obrady z różnych stron kraju, zdumieli się niepomiernie. Kawę i kruche ciasteczka wprawdzie dostali, ale już zwrotu kosztów za delegację nie. Bo Park nie ma pieniędzy nawet na to!

Dyrektorzy polskich parków narodowych, odpowiadając na pytanie, kiedy będzie lepiej, mówią unisono: już było…

Zator, zapaść, zawał

Choć mizeria finansowa była zawsze udziałem większości parków w kraju, jednak rozwiązania, jakie wprowadzono w minionym roku, można porównać do gwałtownego tąpnięcia górotworu – naprężenia i rysy były wprawdzie widoczne od lat, ale dopiero teraz bezrefleksyjni prawodawcy spowodowali zawał. Jego efektem był list zdeterminowanych związkowców, skierowany 12 maja do premiera. Krajowa Sekcja Pracowników Parków Narodowych NSZZ „Solidarność” wyraziła w nim wotum nieufności wobec prof. Kraszewskiego i, powołując się na niegdysiejsze porozumienie podpisane przez premiera, apelowała do niego o podjęcie pilnych działań ratujących parki. Na swój list związkowcy nie otrzymali żadnej odpowiedzi.W sobotę 25 czerwca odbyła się zaplanowana pikieta na Zakopiance. Media nie zainteresowały się jednak tym tematem.Może jacyś „dziennikarze śledczy” zainteresują się tempem, w jakim z kancelarii premiera docierają na Wiejską projekty ustaw? Rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o ochronie przyrody oraz ustawy o lasach 31 maja, a do Sejmu dokument ten trafił 16 czerwca, choć odległość między kancelarią a parlamentem to rzut beretem, a premier wzywający Napieralskiego do wzięcia udziału w biegu na 10 km, pokonałby ten dystans circa w 6–7 minut. Marszałek skierował projekt do komisji 24 czerwca. Komisja zajmie się nim w lipcu (jak się uda, bo jest zawalona projektami) i powoła podkomisję do jego rozpatrzenia. Potem dokument trafi do komisji, potem na obrady plenarne, potem do Senatu, potem do Prezydenta. Może we wrześniu, może w październiku.Już tylko jako ciekawostkę przypomnijmy, że wiceminister Zaleski apelował do posłów o przyjęcie nowelizacji do końca czerwca… 

Co załatwi nowelizacja?

Załatwi niewiele, a przyniesie nowe zagrożenia. W projekcie założono, że parki narodowe przekształcone zostaną w państwowe osoby prawne. Będą więc mogły osiągać przychody z różnych źródeł i nie przekazywać ich do Ministerstwa Finansów, ubiegając się następnie o to, by resort je zwrócił, lecz pozostawiać pieniądze na swoich kontach. Parki narodowe będą też mogły prowadzić działalność gospodarczą, inną niż związaną bezpośrednio z ochroną przyrody, na zasadach określonych w ustawie o swobodzie działalności gospodarczej. To krok w dobrym kierunku, eliminujący bezsensowne kursowanie pieniędzy i wielomiesięczne oczekiwanie na efekty próśb o środki wypracowane przez pracowników. Ale…Przychody parków powiększą także wpływy ze sprzedaży produktów drzewnych i niedrzewnych, pozyskiwanych zgodnie z planem ochrony i zadaniami ochronnymi. Chodzi także o wpływy ze sprzedaży składników rzeczowych majątku ruchomego, a także z dzierżawy, najmu lub użytkowania nieruchomości. Przychodami parku będą mogły być także np. środki z Unii Europejskiej i pieniądze pochodzące ze źródeł zagranicznych (nie podlegające zwrotowi i nie unijne), a także dotacje z budżetów samorządu terytorialnego – czytamy na stronie internetowej rządu.Ten fragment warto skomentować kilkoma uwagami. Otóż po pierwsze: plan ochrony ma tylko jeden z 23 polskich parków. Były one wprawdzie opracowane dla wszystkich jednostek już w 2003 r., ale minister nie zdążył ich podpisać, a potem zaległy gdzieś w przepastnych szufladach i słuch o nich zaginął. Część z nich została na nowo opracowana i miesiącami czeka na zatwierdzenie. Skoro tak, istnieje realne niebezpieczeństwo, że dyrektorzy najbiedniejszych parków (do tej dyferencji majątkowej jeszcze powrócimy), chcąc uzyskać jakiekolwiek środki na działalność statutową, zwiększą pozyskanie drewna, zwiększą wyprzedaż składników rzeczowych i na dużą skalę rozpoczną podpisywanie umów dzierżawy. To się już dzieje, ale na razie na niewielką skalę. W przyszłości utrzymają się tylko te parki, które znajdą sposób na zarabianie dużych pieniędzy. Czy nie stanie się to kosztem ochrony przyrody?Co się zaś tyczy środków unijnych i innych…

Nie ma kasy – nie ma środków

Rzeczywiście, parki mogą starać się o pieniądze na różne, ważne dla środowiska przedsięwzięcia i programy, z wielu źródeł. Niektóre z nich oferują wyjątkowo korzystne warunki, na przykład przekazując jednorazowo całą sumę dofinansowania. By podpisać stosowną umowę z darczyńcą, park musi uzyskać zgodę resortu środowiska, a minister chętnie jej udziela.Tyle że to nie wszystko. Park jeszcze musi wnieść do projektu środki własne. Niewiele, na przykład 5%. Ale trzeba je mieć albo dostać z budżetu.Jeżeli więc jakaś międzynarodowa organizacja jest skłonna dofinansować projekt ważny dla ochrony jakiegoś cennego gatunku i przeznaczyć na to 500 tys. euro, to park musi wnieść wkład 25 tys. euro, czyli bagatela jakiś 100 tys. zł. A ponieważ większość dyrektorów takiej wolnej sumy nie widziała na oczy, a włodarze budżetu państwa wykazują tak silną impedancję w procesie przepływu gotówki, jakby włączono im gigantyczne oporniki, zagraniczne pieniądze przepadają. Z zaakceptowanych, ważnych projektów trzeba było rezygnować.Z tego samego względu zapis w nowelizacji ustawy, w którym zdecydowano, że parkowi narodowemu będzie przysługiwać prawo pierwokupu nieruchomości położonej w granicach parku narodowego na rzecz Skarbu Państwa wydaje się zapisem martwym: park otrzyma – formalnie – prawo pierwokupu, ale nie dostanie pieniędzy, będzie więc musiał z tego prawa rezygnować, a nieruchomość w centrum obszaru chronionego kupi ktoś, kto pieniądze ma.Albo taka ciekawostka: parki utrzymują dużą liczbę samochodów służbowych, choć trzeba je remontować, płacić OC itd., gdyż ryczałt na rozjazdy wynosi maksymalnie 300 km. Ministerstwo Środowiska stara się, żeby minister infrastruktury zezwolił na zwiększenie ryczałtu do 1500 km (jak w Lasach Państwowych). Ale nawet jak ten ryczałt zostanie zwiększony, to i tak nie będzie pieniędzy, żeby go wypłacić…

Czekając na policję

Większość dyrektorów, zrozpaczonych brakiem pieniędzy, balansuje na linie niespójnych przepisów, niekiedy wręcz łamiąc prawo (surowe zapisy ustawy o dyscyplinie budżetowej) i próbuje działać. Podpisują umowy nie dysponując wkładem własnym (nie wolno!), przerzucają środki z jednej do drugiej budżetowej szufladki (surowo zabronione!), ogłaszają przetargi nie mając zapewnionych pieniędzy (zakaz!). Liczą na to, że może je dostaną z resortu, zanim przyjdzie wyłożyć gotówkę na stół.Klasycznym przykładem takich działań jest przystąpienie do opracowania planów zadań ochronnych dla nadzorowanych przez dyrektorów wszystkich parków ostoi Natura 2000. Do ich opracowania parki zostały zobligowane ustawowo. Muszą więc podpisać umowy. Ale nie mają pieniędzy, więc nie wolno ich im podpisywać.Każdy z dyrektorów parków narodowych podpisał takie umowy. Każdy z nich stał się więc przestępcą. Mamy więc (obecnie) 23 potencjalnych lokatorów zakładu penitencjarnego. Do każdego z nich mogą świtem zapukać przedstawiciele licznych służb państwa – CBŚ, ABW, CBA i kto tam jeszcze ma kajdanki na wyposażeniu. Państwa, które w jednej ustawie im coś kategorycznie nakazało, a w drugiej surowo zabroniło.A resorty problemu nie widzą. Może z Wawelskiej i ze Świętokrzyskiej za daleko…

„A” jak absurd

Takich absurdów, w gąszczu których muszą poruszać się dyrektorzy parków jest taka masa, że ich wyliczenie i omówienie zajęłoby cały numer „Lasu Polskiego”. Pokażmy więc jeden tylko. Byłe gospodarstwa pomocnicze, mimo protestu naukowców, zostały anihilowane przez ustawę o finansach publicznych (tak, tę samą, która zagrażała Lasom Państwowym). Ich pracownicy (ok. 800 osób) stanowili połowę wszystkich zatrudnionych w parkach. W zasadzie każdy dyrektor parku, po wejściu w życie ustawy, powinien okazać gruboskórność nosorożca i rozwiązać z zatrudnionymi w nich ludźmi umowy o pracę. Niech się nimi zajmie minister Fedak (a dziś także minister Arłukowicz, ten od wykluczonych). Ale minister Kraszewski zapewnił, że wszyscy pracownicy likwidowanych jednostek bezboleśnie przejdą transformację, otrzymując status pracowników parków, co wywołuje z otchłani pamięci stareńką frazę: „Jak Partia mówi, że nie da to nie da, a jak mówi, że da, to… mówi”. Minister przecież nie powiedział, że da na ich pensje pieniądze.I nie dał.Dyrektorzy parków kombinują, jak koń pod górę. Mają szufladkę z napisem „pensje” (podzieloną na 12 miesięcznych skrytek). No i np. robią tak, że w styczniu „starym pracownikom” płacą ze styczniowej przegródki, a „nowym”, tym z byłych gospodarstw pomocniczych) z grudniowej. W lutym zapłacili im z listopadowej. W lipcu zapłacą – z sierpniowej. Ciągle licząc na to, że Ministerstwo się zlituje i uruchomi rezerwę budżetową, żeby zapłacić pensję „nowym”.A w sierpniu nie zapłacą ani jednym, ani drugim.A wtedy wejdzie do nich Państwowa Inspekcja Pracy i prokuratorzy. Bo niewypłacenie poborów jest przestępstwem. Może dyrektorom resort choć szczoteczki do zębów zafunduje, w ramach wyprawki do kryminału?I jeszcze jedna fajna rzecz z tymi gospodarstwami. Kiedyś, jak przypadkiem park miał kilka groszy i mógł wejść w konszachty z darczyńcą (wkład własny), to wykonanie jakiejś pracy – choćby wykoszenia zarastających łąk – wykonywało gospodarstwo pomocnicze, które wystawiało fakturę i z dobrodziejem można się było rozliczyć.Teraz trzeba by ogłosić przetarg i wyłonić zewnętrznego wykonawcę. Ci sami byli pracownicy gospodarstw mogą (a nawet powinni) wykonywać pracę na rzecz parku, ale żadnej faktury nie wystawią, bo niby jak. A poza tym jeszcze dostają pensję.

Budżet wskaźnikowy, czyli utrwalanie podziałów

Parki możemy dzielić podług ich lokalizacji, wyróżniać górskie, morskie i jakie tam sobie chcemy. Na małe (najmniejszy, Ojcowski PN, ma nieco powyżej 21 km²) i wielkie (największy, Biebrzański PN, to ponad 592 km²) Ale najistotniejszy dziś podział jest na biedne i bogate. Budżet, jaki państwo polskie przeznacza na finansowanie parków narodowych, zajmujących 1% najcenniejszych obszarów przyrodniczych kraju ma w roku 2012 wynieść całe 85 mln zł. To jest jakieś 300 zł/ha chronionej powierzchni rocznie. Jakieś 25 zł/ha miesięcznie. Na wszystko: na pensje, podatki, sprzęt, paliwo.I na działania statutowe.Pieniądze na poszczególne parki dzieli się (a raczej kiedyś podzieliło i tak już zostało) po uważaniu. Autor podziału jest anonimowy. W grę nie wchodzi ani powierzchnia parku, ani jego walory, ani zakres zadań, ani odległości, jakie mają do pokonania pracownicy z jednego krańca na drugi. Nie ma żadnego rozsądnego algorytmu podziału tych środków. Wyliczone powyżej dane to średnia. Są parki, które rocznie dostają w przeliczeniu na hektar powierzchni jakieś 85 zł. I gdy jeden park ma X zł/ha swej powierzchni, inny 0,1 X. Czemu? Bo tak!A ponieważ w całej budżetówce (no, w prawie całej) przyjęto zasadę wskaźnikową, to w kolejnym roku przyznany kiedyś budżet parku może wzrosnąć o sztywne, powiedzmy, 3%. Nic to że zadania wzrosły dwukrotnie. Wskaźnik rzecz święta! Ci więc, którzy mają (stosunkowo) dużo, dostają co roku więcej „podwyżki”, niż ci, którzy mają bardzo mało. Nożyce się rozwierają coraz bardziej.Jest jeszcze jedna kwestia: dochody z biletów. Nawet jak już ustawę się znowelizuje, nawet jak nie trzeba ich będzie odprowadzać do budżetu, istniejący system pogłębi klasowe nierówności między parkami.Porównajmy dwa pierwsze z brzegu parki: Tatrzański odwiedza co roku 10 mln turystów. Bilet kosztuje 4 zł. Biebrzański (prawie trzy razy większy) odwiedza rocznie ok. 30 tys. turystów, tyle co TPN w jeden majowy weekend. Wpływy z biletów wynoszą…Gdy więc nawet fiskus już nie będzie zabierał tej kasy – jeden pozostanie biedny, drugi pozostanie bogaty.W Lasach Państwowych analogiczną kwestię tych nierówności rozwiązano powołując fundusz leśny. W Parkach nikt na taki pomysł nie wpadł. Pozostała ekstraklasa i II liga albo i ligi okręgowe…

Zaszczyt

Pracowałem przed wieloma laty w muzeum, w którym pensje, nawet jak na owe siermiężne czasy, były skromniutkie. Dyrektor specjalnie się naszymi żalami nie przejmował i powtarzał, że to zaszczyt być muzealnikiem.Ale nawet wtedy nasze muzeum nie wisiało (jak jeden z parków) na zamieszczonej w Internecie liście dłużników. I to wcale nie dlatego, że nie było jeszcze Internetu.Ale nawet wówczas nikt nie wymagał, byśmy za własne pieniądze kupowali oferowane muzeum eksponaty albo narzędzia i materiały, byśmy wlewali do baku muzealnej nysy benzynę za własne pieniądze czy robili zrzutkę na wykupienie polisy OC służbowego samochodu.A takie rzeczy są dziś w niektórych Parkach na Zielonej Wyspie na porządku dziennym.Jeżeli przeznaczone na paliwo pieniądze kończą się na początku lutego, to albo leśniczy sobie kupi paliwo, albo niech chodzi piechotą. A jak leśnictwo ma kilkanaście tys. ha, to alternatywę można sformułować w inny sposób: albo niech kupi sobie za prywatne pieniądze paliwo do służbowego samochodu, albo będzie fatalnie wykonywał swoje służbowe obowiązki.To zaszczyt pracować w parku narodowym. Pewnie tak. Zdrowie obu Panów Ministrów. Piołunówką…

Tekst: Mieczysław Remuszko
Foto: Katarzyna Lewańska-Tukaj