Przeczytasz w 19 minut

Atomizacja nauki – nie, interdyscyplinarność – tak

O przyszłości Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, a w szczególności – Wydziału Leśnego i Instytutu Nauk Leśnych, o relacjach między reprezentantami nauk leśnych i technologii drewna oraz o pracy uczelni w warunkach pandemii, rozmawiamy z rektorem SGGW – Michałem Zasadą.

Artykuł ukazał się w numerze 2/2021 „Lasu Polskiego”. Nabyć go można tutaj.


Pana kadencja jako rektora zaczęła się 1 wrześ­nia. Jakie były pierwsze podjęte przez Pana decyzje? Sądzę, że nie miał Pan problemów, bo już wcześniej pełnił funkcję prorektora ds. współpracy międzynarodowej (w latach 2016–20), a jeszcze wcześniej – funkcję dziekana i prodziekana Wydziału Leśnego SGGW.

Pierwszy dzień mojej kadencji był bardzo trudny, bo zgodnie z naszymi regulacjami wewnętrznymi 1 września urzędowanie powinni rozpocząć prorektorzy naszej uczelni, a przede wszystkim – dziekani. O ósmej rano powołałem prorektorów, a o dziesiątej dziekanów wydziałów. Równolegle powoływaliśmy rozmaite komisje (a także pełnomocników), które są niezbędne do funkcjonowania uczelni.

 

A czy decydował Pan również o sposobie odbywania się zajęć dydaktycznych na uczelni w obecnych warunkach?

1 września obowiązywały jeszcze regulacje wydane przez prof. Wiesława Bielawskiego, mojego poprzednika, a sytuacja nie wymagała istotnych zmian. Równocześnie zmienialiśmy statut, ordynację wyborczą, regulacje związane z prowadzeniem projektów badawczych. Przygotowaliśmy również materiały na pierwsze posiedzenie Senatu, które odbyło się 28 września.

 

A jak SGGW sobie radzi z pandemią?

Mamy już trochę doświadczeń, jesteśmy lepiej przygotowani zarówno pod względem technicznym, jak i mentalnym. Jest dużo łatwiej niż wiosną ubiegłego roku, kiedy wszystko było nowością. Zajęcia prowadzimy tak, aby zapewniały osiągnięcie zakładanych efektów kształcenia i były spójne z planami innych uczelni w kraju. W gronie rektorów, często nowych osób, stale się konsultujemy i radzimy sobie nawzajem. Wykorzystujemy do tego m.in. Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich i Konferencję Rektorów Uczelni Warszawskich. Zdecydowaliśmy więc, że pierwszy i ostatni rok ma zajęcia w trybie hybrydowym – wykłady zdalne, a ćwiczenia na miejscu. Pozostałe roczniki mają wszystkie wykłady w trybie zdalnym, a ćwiczenia – zgodnie z rozporządzeniem ministra – jeśli nie ma możliwości prowadzenia ich zdalnie, odbywają się na miejscu. Chodzi tu szczególnie o zajęcia praktyczne wykonywane w laboratoriach i klinikach. Odbywają się one oczywiście w pełnym reżimie sanitarnym i w możliwie małych grupach. Wraz z pogarszaniem się sytuacji epidemiologicznej zwiększamy maksymalnie udział zajęć zdalnych.

 

A jak rozmieściliście studentów w akademikach?

Zamiast ponad 3 tys. studentów jest ok. 1,5 tysiąca. Miejsca w pierwszej kolejności są przyznawane studentom pierwszego i ostatniego roku oraz osobom zza granicy. W ciągu roku przewija się przez naszą uczelnię ok. tysiąca studentów spoza Polski. W tym semestrze, mimo pandemii, będzie ich kilkaset. To głównie studenci anglojęzycznych programów medycyny weterynaryjnej oraz leśnictwa.

 

A ilu studentów w ogóle zaczęło studia?

Około 6 tysięcy. Na pierwszy rok studiów stacjonarnych przyjęliśmy ok. 4,5 tys. studentów i ponad 1,5 tys. na studia niestacjonarne.

 

Wróćmy do warunków studiowania w czasie pandemii…

Opracowaliśmy procedury bezpiecznego prowadzenia zajęć i pracy na kampusie, korzystamy z tego, że mamy własną przychodnię kontrolującą na bieżąco zaistniałe przypadki i służącą do konsultacji naszych pomysłów. Niestety ogólny wzrost zakażeń w kraju widać również u nas – przeszliśmy w znacznym stopniu na pracę zdalną.

 

W lipcowym rankingu Web of Universities uczelnia, której Pan szefuje, zajmuje 17 miejsce wśród uczelni w Polsce. Wygląda na to, że jest jeszcze dużo do zrobienia.

Faktycznie jest, bo miejsce 17 nas nie satysfakcjonuje. Ale z drugiej strony jesteśmy jedną z kilkunastu uczelni w Polsce, które są w ogóle notowane w takich rankingach światowych, jak QS Top Universities i The Times World University Ranking. W Polsce na podium najlepszych uczelni znajdują się duże klasyczne uniwersytety: Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz duże politechniki: Politechnika Warszawska i Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie. Natomiast uczelnie na dalszych miejscach są notowane na tym samym poziomie. Jestem przekonany, że 15 miejsce w kraju jest w naszym zasięgu i do tego będziemy dążyć. Ponadto staramy się skupiać na rankingach dziedzinowych – np. w rolnictwie i leśnictwie w rankingu QS jesteśmy najlepsi w Polsce i zajmujemy niezłe – 40 – miejsce w świecie, tuż obok takich uczelni, jak np. Aarhus University, Kyoto University, University of Minnesota, University of Helsinki. Z kolei w najbardziej prestiżowym rankingu szanghajskim jesteśmy notowani w naukach rolniczych i weterynaryjnych. Jeżeli chodzi o miejsce w klasyfikacji generalnej w świecie – to nawet jeśli ocena naszej uczelni znacząco się poprawi, niekoniecznie zaowocuje to wyższą lokatą, bo co roku do rankingów dołączają liczne uczelnie chińskie, które są silnie wspierane finansowo przez ich rząd.

 

Podobno tylko w USA studiuje ok. 400 tys. Chińczyków, niewiele mniej uczy się na uczelniach australijskich.

Są nawet takie uczelnie, które żyją ze studentów z Chin. Niedawno rozmawiałem z dziekanem Wydziału Leśnego Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie, który oznajmił mi, że 30% tego wydziału to właśnie Chińczycy.

 

To jest chyba signum temporis naszych czasów, niezbyt optymistyczny nie tylko dla Polski, ale i całej Europy…

Przyzwyczailiśmy się przez lata do tego, że Europa jest liderem, „pępkiem świata”, ale na naszych oczach świat się zmienia. Demografia i rozwój gospodarczy sprawiły, że centrum światowe przesuwa się nad Pacyfik, wschodnie wybrzeże Azji. To oprócz Chin również m.in. Tajwan, Japonia, Korea Południowa. Musimy się do tego przyzwyczaić.

 

Nauki przyrodnicze (tzw. life sciences) w zmieniającym się świecie odgrywają coraz ważniejszą rolę. To one m.in. powinny szukać sposobów na powstrzymanie globalnego ocieplenia i równocześnie przystosowywać się do zmian klimatycznych, które następują na naszych oczach. Czy wizja przyszłości uczelni, którą przyszło Panu kierować, uwzględnia ten problem?

Od lat w wielu badaniach prowadzonych w SGGW kładziemy nacisk na zmiany klimatyczne, bo one wpływają na bioróżnorodność, rolnictwo, hodowlę zwierząt, produkcję żywności czy gospodarkę leśną, a więc dziedziny, którymi się zajmujemy. Wsłuchujemy się również w wymagania instytucji finansujących gran-ty. Unia Europejska kładzie nacisk na badania, które pod hasłem Zielonego Ładu zmierzają do spowolnienia ocieplenia naszego globu, także ochrony bioróżnorodności. Ten problem, szczególnie w kontekście rozwiązań praktycznych, jest jednym z priorytetów badawczych SGGW. Jako uczelnia rolnicza dążymy do tego, żeby efekty naszych badań przekładały się na konkretne działania. Nie tylko w rolnictwie, leśnictwie czy gospodarce żywnościowej, ale również w środowisku miejskim. Wszak nasza uczelnia znajduje się w Warszawie – największej aglomeracji naszego kraju. Nie zapominamy więc o środowisku wielkiego miasta, proponując tworzenie miast-ogrodów lub miast funkcjonujących w obiegu zamkniętym.

 

Porozmawiajmy o naukach leśnych. Jak postrzega Pan przyszłość kształcenia na tym wydziale? Na jakie problemy powinni zwrócić szczególną uwagę naukowcy wydziału nauk leśnych?

Funkcjonujemy w nowej rzeczywistości. W Warszawie na bazie Wydziału Leśnego powstały Instytut Nauk Leśnych – struktura badawcza, i Wydział Leśny – struktura dydaktyczna. W Poznaniu działa połączony Wydział Leśny i Technologii Drewna. Natomiast te struktury nie zmieniają priorytetów badawczych skoncentrowanych na zrównoważonej wielofunkcyjnej gospodarce leśnej w zmieniającym się otoczeniu.

 

Czym zajmujecie się jako Instytut?

Prowadzimy badania i prace rozwojowe, wychodząc z dwóch założeń. Z jednej strony patrzymy na las jako ekosystem, a z drugiej pracujemy nad rozwiązaniami stosowanymi w praktyce hodowlanej i technologicznej. Czasem brakuje nam nieco szerszego kontekstu. Leśnictwo, jako część gospodarki, powinno być rozpatrywane jako element łańcucha leśno-drzewnego.

 

W jaki sposób ta idea przełoży się na inne niż dotąd prace badawcze Wydziału Technologii Drewna SGGW?

Zawsze jako Wydział Leśny i Wydział Technologii Drewna współpracowaliśmy ze sobą, a rozporządzenie towarzyszące tzw. ustawie 2.0 spowodowało, że formalnie tworzymy jedną dyscyplinę naukową. Mieliśmy do tej pory dwie oddzielne branże: leśnictwo i drzewnictwo. W tej chwili mamy jedną dyscyplinę: nauki leśne, do której wchodzą leśnictwo i technologia drewna jako całość.

 

Jak Pan ocenia to połączenie?

Kilkadziesiąt lat temu technologia drewna wyodrębniła się z leśnictwa. A praktyka wykazała, że leśnicy i drzewiarze, pracując oddzielnie, będą zawsze ułomni. Leśnicy nie rozumieją do końca, jak funkcjonuje drzewnictwo, a drzewiarze, jak działa leśnictwo. Wspólne działanie wyjdzie nam tylko na dobre, czego dowodzi istnienie wspólnego Komitetu Nauk Leśnych i Technologii Drewna w Polskiej Akademii Nauk. Tu razem pracujemy i doskonale się rozumiemy.

 

Ale czy pracownicy badawczy nauk leśnych będą mieli czas na realizację swoich projektów? W ostatnich latach liczba studentów leśnictwa wzrosła, kadra inżynieryjno-techniczna wspierająca naukowców skurczyła się o połowę, a liczba pracowników naukowych wciąż oscyluje na poziomie 400 osób.

To rzeczywiście ok. 400 osób w skali kraju, a na wydziałach leśnych, tych klasycznych w Warszawie, Krakowie i Poznaniu, liczba studentów wzrosła na przestrzeni ostatnich dekad trzykrotnie. Na naszym wydziale od dłuższego czasu mamy około 100 pracowników i 1,5 tys. studentów. Ja bym jednak tej proporcji nie demonizował. Kiedyś, pracując nad sprawozdaniem z działalności naukowej Wydziału Leśnego, pokusiłem się o przygotowanie wykresu, gdzie na osi X było obciążenie dydaktyczne każdego pracownika, a na osi Y – „wydajność naukowa” każdego z nich…

 

…i jaki był współczynnik korelacji między tymi wartościami?

0,02 – czyli w dużym uproszczeniu – nie było zależności między obciążeniem dydaktycznym, a działalnością naukową. W dodatku osoba, która miała najmniej zajęć dydaktycznych, była najsłabsza, a ta z najwyższym pensum dydaktycznym była najbardziej wydajna pod względem naukowym. Ale to tylko statystyka. Jest oczywiste, że im więcej czasu zajmuje nam prowadzenie zajęć dydaktycznych, tym mniej zostaje go na pracę badawczą. Ale jej efekty to sprawa bardzo indywidualna. Istotne jest to, aby sobie dobrze zorganizować czas i pieniądze na prowadzone badania, zamiast narzekać, że nie możemy prowadzić badań naukowych, bo mamy za dużo studentów lub za dużo zajęć.

 

À propos pieniędzy – jak ten problem wygląda na Waszej uczelni?

Mamy niezłą sytuację finansową, aczkolwiek niezupełnie z takich źródeł, które by mnie jako rektora najbardziej satysfakcjonowały. Prowadzenie badań wymaga środków, ale liczenie na to, że będą one pochodziły wyłącznie z subwencji, nie doprowadzi do pozytywnych rezultatów. Stąd pieniądze na badania powinny napływać przede wszystkim wraz z projektami badawczymi. Te projekty udaje się nam zdobywać, aczkolwiek życzyłbym sobie, żeby nasza aktywność na tym polu była większa. Ok. 50% budżetu naszej uczelni stanowi subwencja z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a reszta pieniędzy – z innych, własnych źródeł różnego rodzaju: projektów badawczych, wdrożeniowych. W przypadku leśnictwa część pieniędzy napływa również z funduszu leśnego. Niestety wciąż zbyt mało środków uczelnia uzyskuje z agencji, które służą finansowaniu badań naukowych i prac wdrożeniowych: Narodowego Centrum Nauki, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, a przede wszystkim z funduszy europejskich, np. programu Horyzont 2020 czy Horyzont Europa 2020. Co prawda SGGW jest w pierwszej dziesiątce uczelni w Polsce pod względem liczby i wartości projektów ramowych UE (leśnych jest w tym około 20%), ale ta skala jest zbyt mała. Dopóki nie dojdziemy do sytuacji takiej, jak w innych krajach europejskich, gdzie każdy pracownik i każdy zespół badawczy będzie finansowany przede wszystkim projektami europejskimi, dopóty taki poziom nie będzie nas jako uczelni satysfakcjonował.

 

Pogłębiającej się specjalizacji nauk leśnych towarzyszy atomizacja poszczególnych dyscyplin. Ten proces sprawia, że nie ma spójności celów, co jest szczególnie niekorzystne dla nauk leśnych, które z definicji są naukami stosowanymi, zmierzają do wskazywania postępowania praktycznego. Czy ta teza, zaprezentowana przed laty na seminarium „Quo vadis forestry?” (Dokąd zmierza leśnictwo?) przez znakomitych reprezentantów nauk leśnych, profesorów: Andrzeja Klocka i Andrzeja Grzywacza, jest wciąż aktualna również na SGGW?

Ta diagnoza jest niestety wciąż aktualna. Absolutnie się zgadzam, że brakuje nauce wspólnych celów. Atomizacja poszczególnych dyscyplin to jedno z największych zagrożeń. Powiem więcej: to prosta droga do katastrofy, zarówno całej uczelni, jak i naszego leśnego podwórka, które jest przecież z natury interdyscyplinarne.

 

A co Pana zdaniem tak doskwiera badaczom na „podwórku leśnym”?

Właśnie atomizacja, zamknięcie we własnych wąskich problemach i grupach, swoisty chów wsobny. Reprezentanci nauk leśnych powinni skończyć z narzekaniem, że leśnictwo jest marginalizowane, a zacząć się skupiać na wspólnych celach, które są z natury interdyscyplinarne, oraz na współpracy z innymi dyscyplinami – może wtedy zostaniemy dostrzeżeni.

 

Czy rektor ma wpływ na to, aby badania naukowe szły w tym kierunku?

To oczywiste, udowodnione naukowo, mierzone różnymi wskaźnikami, że badania interdyscyplinarne, prowadzone z partnerami zewnętrznymi, szczególnie w wymiarze międzynarodowym, stanowią największą wartość. Jeżeli chcemy publikować wartościowe prace, które są zauważane, to nie mamy innego wyjścia: musimy współpracować z innymi grupami naukowców. My z drugiej strony staramy się promować finansowo te zespoły badawcze, które prowadzą badania interdyscyplinarne i przygotowują się do tego, żeby złożyć wnioski o fundusze zewnętrzne. Mamy pomysł na taki fundusz, w którym zespół interdyscyplinarny, złożony z przedstawicieli różnych dyscyplin, nie tylko leśnych, ale innych instytutów w obrębie SGGW, z partnerami zagranicznymi lub biznesowymi, otrzyma wsparcie na przygotowanie wniosku na grant finansowy ze źródeł zewnętrznych.

 

Gdyby zapytać, czy osoby zajmujące się badaniami leśnymi w Polsce mogłyby publikować więcej i w lepszych czasopismach, odpowiedź brzmiałaby: zdecydowanie tak – to zdanie prof. Dariusza Gwiazdowicza z UP w Poznaniu. Czy podziela Pan tę opinię?

Oczywiście! Uważam, że my leśnicy zdecydowanie moglibyśmy publikować w lepszych czasopismach, bo mamy potencjał, żeby to robić. Wyraźnie widać, że m.in. kryteria ewaluacji, które towarzyszą reformie nauki, sprawiły, że spora część leśników, jak mówi prof. Henryk Żybura, odeszła od publikacji tzw. planktonu, koncentrując się na umieszczaniu wyników swoich badań w renomowanych czasopismach gwarantujących szeroką dyskusję. Niestety jednocześnie, co pokazują statystyki, publikowanie słabych artykułów, „gdzie się da”, wciąż jest praktykowane. A przecież celem pracownika naukowego jest m.in. to, żeby po-dzielić się wynikami swoich badań z jak najszerszym gronem odbiorców. Publikacje w lokalnych czasopismach są bezpieczną ucieczką od powyższego, bo skoro nikt tego artykułu nie przeczyta, to nie będzie z nim dyskutował ani go krytykował. Tylko publikacje w dobrych czasopismach, wartościowych, również polskich, otwierają bramy do dyskusji, włączają ich autorów w dyskurs nie tylko nauki polskiej, ale również światowej, bo przecież nauka jest jedna…

 

Wspomniany prof. Gwiazdowicz, który przez kilka lat był ekspertem w Narodowym Centrum Nauki i tam oceniał projekty badawcze, stwierdził, że gdy ocenia się nowatorskość, innowacyjność, oryginalność projektu oraz dorobek naukowy kierownika, to reprezentanci nauk leśnych wypadają zdecydowanie gorzej niż konkurencja. Co Pan na to?

Opinię prof. Gwiazdowicza na temat polskich naukowców leśników znam i częściowo ją podzielam. Trzeba wziąć pod uwagę, że dyscypliny naukowe, również te, które nazywamy szeroko „naukami o życiu”, są bardzo różne. Czym innym jest biologia, czym innym medycyna, a czym innym rolnictwo lub nauki leśne. Mierzony wskaźnikami bibliometrycznymi dorobek przeciętnych reprezentantów nauk leśnych jeszcze kilka lat temu był średni. To się jednak zaczęło zmieniać, widać duży postęp w dorobku naukowym, szczególnie młodych naukowców, co bardzo cieszy. Jest co najmniej kilkanaście osób z naszego środowiska leśnego, sporo ode mnie młodszych, które są rozpoznawalne w środowisku międzynarodowym, są zapraszane do konsorcjów naukowych lub same je organizują. Bardzo się cieszę, że kariery tych młodych naukowców tak dynamicznie się rozwijają. Jeśli chodzi o innowacyjność, oryginalność i nowatorskość projektów leśnych to zgadzam się, że projekty leśne wysyłane do resortu nauki są często zbyt hermetyczne, dość wąskie, nie są dostatecznie interdyscyplinarne – to dlatego nie otrzymują wysokich ocen.

 

Ministerialna Komisja Ewaluacji Jednostek Naukowych istniejącym placówkom nadaje jedną z czterech kategorii: A+ – poziom wiodący w skali kraju, A – poziom bardzo dobry, B – poziom akceptowalny z rekomendacją wzmocnienia działalności naukowej oraz C – poziom niezadowalający. Wydziały leśne w Krakowie i Poznaniu są w kategorii A, natomiast z Warszawy oraz IBL w kategorii B. Czy to się może za Pana kadencji zmienić?

Rzeczywiście, tak jest. Z czego to wynika? Warszawa nie jest gorsza od Krakowa czy Poznania. Kategoria B jest rozumiana bardzo szeroko. Gdyby przyjąć kryte-ria oceny uczelni w skali międzynarodowej, Warszawę sklasyfikowano by podobnie jak Kraków czy Poznań. Czy to się może w bieżącej kadencji zmienić? Mamy zaplanowaną ewaluację na 2022 r. i wtedy będziemy oceniali nie wydziały, a dyscypliny. Na razie nie wiadomo, czy instytuty badawcze będą ewaluowane z uczelniami czy nie. Jeden z postulatów Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Wyższych w Polsce jest taki, aby w ocenie poziomu naukowego oddzielić instytuty badawcze od uczelni lub wprowadzić dla uczelni współczynnik korygujący ze względu na fakt, że poza badaniami pracownicy badawczo-dydaktyczni również uczą studentów. Ponadto do niedawna oceniane były poszczególne jednostki jako całość, a teraz ewaluacji będą podlegały de facto pojedyncze osoby. Wiadomo, że 20% zespołów produkuje 80% dorobku naukowego. Teraz każdy pracownik badawczy będzie musiał pokazać swój dorobek i wtedy „lokomotywy” przestaną wpływać na to, jaką kategorię osiąga jednostka czy dyscyplina naukowa. Premiowana będzie praca poszczególnych pracowników. Musimy się przede wszystkim zastanowić nad tym, co robić z osobami, które nie spełniają aktualnych kryteriów pozytywnej ewaluacji.

 

Wróćmy do przywoływanej już ustawy o szkolnictwie wyższym nazwanej Konstytucją dla nauki, która ma poprawić kondycję polskich uniwersytetów, przyśpieszyć rozwój polskiej nauki. Czy tak faktycznie się dzieje?

Mam bardzo mieszane odczucia co do ustawy 2.0. Jedni ją demonizują, inni gloryfikują.

 

A Pan?

Założenia, które leżały u podstaw zmian, szły w dobrym kierunku. Wskazywały na interdyscyplinarność badań, odpowiedzialność, także finansowanie – i to jest pozytywne. Ale nie sama ustawa, a rozporządzenia towarzyszące temu aktowi prawnemu będą decydowały o jej efektywności i skutkach. To właśnie poprzez rozporządzenie wprowadzona została nowa klasyfikacja dyscyplin naukowych – ich liczba została zredukowana z ponad 100 do niewiele ponad 40. To zmieniło funkcjonowanie wielu jednostek.

 

Jak więc ocenia Pan ten właśnie zapis ustawy o szkolnictwie wyższym?

Jeżeli przyjmiemy, że zmierza do konsolidacji, co ma doprowadzić do zwiększenia interdyscyplinarności nauki, to idea ta jest bardzo pozytywna. Ale z drugiej strony pojawiają się mechanizmy rozdzielające poszczególne dyscypliny, co w efekcie powoduje, że końcowy efekt nie jest już tak oczywisty. Na to nakładają się jeszcze rozwiązania dotyczące finansowania nauki i zasad ewaluacji oraz uprawnień wynikających z poszczególnych kategorii. W tej chwili, w zależności od posiadanej kategorii, będziemy mogli stopień doktora nauk przyznawać lub nie. Będziemy mogli prowadzić określone kierunki studiów lub nie. Kolejne rozporządzenie określiło, jak punktowane są poszczególne czasopisma. Tak więc samą Konstytucję dla nauki, mimo pewnych zastrzeżeń, oceniam wysoko. Dokument ten zmusza do innego funkcjonowania, wprowadza czy nawet wymusza interdyscyplinarność. Jednak mimo tego ludzie wciąż często „okopują się” w swoich dyscyplinach, co jest efektem niezgodnym z duchem wprowadzanych zmian.

 

Pytanie z innej „beczki”. Czy czasy zagrożeń dla życia na Ziemi nie są nadzwyczajną okazją do pokazania siły, możliwości nauk leśnych, pretekstem do tego, aby zauważyły ich osiągnięcia gremia przyznające naukowe nagrody Nobla?

My leśnicy nie jesteśmy pępkiem świata, a częścią nauki i włączamy się w globalny dyskurs naukowy o zagrożeniu życia na Ziemi. Uważam, że musimy na co dzień współpracować ze specjalistami z innych dziedzin i dyscyplin: klimatologami, hydrologami, ekologami, fizykami, matematykami, również przedstawicielami nauk ekonomicznych, społecznych. Wtedy będziemy zauważeni i zaczniemy odnosić sukcesy. Jeżeli spojrzeć na nagrodę przyznawaną przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej – takiego polskiego Nobla, to nauki leśne mają wśród jej laureatów swojego przedstawiciela. Nagrodę FNP otrzymał w 2008 r. prof. Jacek Oleksyn z Instytutu Dendrologii PAN za badania właśnie interdyscyplinarne i międzynarodowe, a konkretnie za wkład w odkrycie uniwersalnych, biogeograficznych zależności między cechami roślin, istotnych dla zrozumienia procesów ekologicznych w skali globalnej.

 

Prof. Gwiazdowicz wyraził niegdyś pewną wątpliwość dotyczącą terminu zapisanego w ustawie o lasach i powszechnie używanego: „trwale zrównoważona gospodarka leśna”. Zastanawiał się, czy można coś trwale zrównoważyć i wyraził swoją wątpliwość – gdy nasze prace opierają się na dynamicznie zmieniającym się tworze, jakim jest las. Co Pan na to?

Dużym błędem, popełnianym przez niektórych naukowców – przedstawicieli nauk leśnych, biologów czy ekologów jest abstrahowanie od świadomości, że żyjemy w okresie permanentnych zmian, które w ostatnim czasie przyśpieszają. Może wobec tego należy zredefiniować pojęcie zrównoważonej gospodarki leśnej.

 

To znaczy?

Musimy do tej definicji dołożyć kontekst, że żyjemy w czasie dynamicznych zmian, a trwale zrównoważona gospodarka leśna to nie jest stan statyczny.

 

Jest Pan m.in. członkiem Komisji ds. Współpracy Międzynarodowej KRASP oraz członkiem Komitetu Nauk Leśnych i Technologii Drewna PAN. To zaszczytne funkcje, ale czy podoła im Pan, będąc rektorem tak wielkiej i znaczącej w polskim szkolnictwie wyższym uczelni?

Byłem członkiem Komisji ds. Współpracy Międzynarodowej KRASP w poprzedniej kadencji. Ta komisja, którą tworzyli w dużej mierze reprezentanci uczelni technicznych, była bardzo aktywna. Dzięki jej dawnemu przewodniczącemu – rektorowi Politechniki Opolskiej Markowi Tukiendorfowi, entuzjaście umiędzynarodowienia szkolnictwa wyższego, pokazaliśmy, że nasze uczelnie, my jako nauka polska, mamy bardzo dużo do powiedzenia. Możemy być atrakcyjni dla studentów spoza Polski i ważnymi partnerami w projektach międzynarodowych. I to zarówno w projektach finansowanych przez UE, jak również jako partner przemysłu. Na tych działaniach na forum ogólnym skorzystała oczywiście i nasza uczelnia.

 

Pełni Pan również wiele innych ważnych funkcji poza SGGW na szczeblu krajowym.

W tej chwili jestem wiceprzewodniczącym Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich i członkiem jej prezydium z prof. Arkadiuszem Mężykiem, rektorem Politechniki Śląskiej, i prof. Jackiem Popielem. Ten udział w KRASP – ustawowym reprezentancie środowiska akademickiego w Polsce, pozwala na promowanie nauk leśnych, rolniczych i weterynaryjnych w kraju i za granicą. Ważną rolę w KRASP pełnił i będzie dalej pełnił prof. Jarosław Bosy, rektor UP we Wrocławiu, szef Konferencji Rektorów Uczelni Rolniczych i Przyrodniczych, człowiek bardzo aktywny, stawiający na badania interdyscyplinarne i współpracę między takimi jednostkami, jak uczelnie przyrodnicze i rolnicze. Wierzę, że nasze wspólne działanie będzie pożyteczne dla szkolnictwa wyższego w Polsce, a jednocześnie pozwoli na lepszą widoczność uczelni reprezentujących m.in. leśnictwo w kraju i za granicą.

 

Nad czym debatujecie aktualnie w CASEE – sieci uczelni przyrodniczych środkowej i południowej Europy, w której jest pan członkiem zarządu?

W tych dniach odbyła się konferencja tej sieci. Dyskutowaliśmy o tym, jak „przeżyć” Covid-19, jakie skutki przynosi on dla nauki i dydaktyki. Wreszcie – jak wykorzystać ten dziwny czas pandemii – nie tylko nie stracić, ale również zyskać, zintensyfikować zarówno wymianę studencką, jak i współpracę naukową między naszymi uczelniami.

 

Pana prace badawcze koncentrują się wokół problemów urządzania lasu, modelowania wzrostu drzew i drzewostanów, dendrometrii, zastosowania nowoczesnych technologii w inwentaryzacji lasu oraz systemów wspomagania decyzji w leśnictwie. Czy po wyborze na rektora nie będzie Pan musiał bogatej, wielowątkowej pracy naukowej zawiesić na kołku?

Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że współpracuję z wieloma osobami. Tworzymy zespół badawczy, który jest nieco mniej obciążony pracą administracyjną, więc koledzy na pewno nie pozwolą mi na całkowitą rezygnację z udziału w badaniach. Jednak siłą rzeczy intensywność moich prac badawczych będzie zdecydowanie mniejsza. Z drugiej strony, rektor co prawda zwolniony jest z indywidualnej oceny naukowej, ale wciąż jest częścią ewaluacji dyscyplin jako profesor. Wstydem byłoby, gdyby rektor, który reprezentuje daną dziedzinę czy specjalizację, ciągnął ją w dół. Liczę na to, że koledzy pomogą mi utrzymać się na powierzchni.

 

„Las Polski” obchodzi właśnie stulecie swojego istnienia. Czy miałby Pan jakieś sugestie dla tego pisma? Na przykład, aby związek pomiędzy uczelnią a prasą leśną, mimo supremacji internetu, wciąż istniał, aby studenci sięgali po czasopisma branżowe, a naukowcy akademiccy publikowali w prasie leśnej? A czy w ogóle czyta Pan „Las Polski”?

Oczywiście! Mam nawet w tej chwili na swoim biurku dwa numery – są tam poruszane tematy, które mnie szerzej interesują.

 

Jak Pan postrzega przyszłość prasy leśnej w kontekście rosnącej dominacji portali internetowych?

Myślę, że tytuły prasowe powinny być wydawane również w wersji elektronicznej. Ale dłuższe, poważne teksty lepiej się czyta na papierze. W portalach internetowych funkcjonują głównie formy krótkie, a przecież są problemy, które wymagają dłuższej prezentacji. Mając w ręku czasopismo, nie „przelatuje się” po nagłówkach tekstów jak na portalach internetowych. Natomiast trzeba też stawiać na takie media, bo to zwiększa dostępność treści i ich zasięg. Sam to odczułem w czasie pandemii. Dawno nie miałem tylu słuchaczy na wykładach, co w dobie nauczania zdalnego. Debata przedwyborcza, gdy wybierano rektora SGGW, zgromadziła ok. 3 tys. obserwatorów. Na inauguracji roku akademickiego mieliśmy wirtualnie ok. tysiąca osób. Corocznie organizujemy Dzień Otwarty Sadu Doświadczalnego w Wilanowie. W tym roku wydarzenie to, prowadzone z Poznania, odbyło się w całości zdalnie i zgromadziło ponad 10 tys. uczestników! Nie da się ukryć, że elektroniczne środki komunikacji znacznie zwiększają liczbę odbiorców.

Rozmawiał: Eugeniusz Pudlis