Przeczytasz w 14 minut

Las jest moim paliwem…

Fot. Arch. Jana Kaczmarowskiego
Jan Kaczmarowski dowiódł, że las można postrzegać jako paliwo

Atutem polskiego systemu ochrony przeciwpożarowej lasu jest koordynacja sprawowana przez jednego zarządcę – Lasy Państwowe. Inwestowanie w ten dział ochrony ponad 150 mln zł rocznie jest zadawalające na dziś, choć może okazać się niewystarczające w niedalekiej przyszłości m.in. z uwagi na nowe zagrożenia, jak pożary w lasach górskich – mówi Jan Kaczmarowski, pożarnik, starszy specjalista SL w Wydziale Ochrony Lasu DGLP.

Co sprawiło, że ochrona przeciwpożarowa lasu stała się nie tylko pana zawodem, lecz także pasją?

Ludzie przeżywający dzieciństwo w rodzinie leśnej różnie chłoną las. Dla jednych staje się on oazą bioróżnorodności. Dla drugich – wielkim domem dzikich zwierząt. W moich oczach las utrwalił się jako… paliwo. Zapewne dlatego, że wychowywałem się w cieniu lubuskich borów sosnowych na słabych siedliskach, o dużym zagrożeniu pożarowym. Choć nigdy nie chciałem być strażakiem, to jednak pożarnictwo mocno zaistniało podczas studiów leśnych, potem w pracy w urządzaniu, aż zawiodło mnie do Wydziału Ochrony Lasu DGLP. Teraz uczciwie mogę przyznać, że pożary lasów to moja pasja. Mówiąc kolokwialnie – jaram się nimi!

Czy każdy las jest palny?

Każdy jest inny, ale żaden nie jest niepalny. To kwestia odpowiedniego bodźca energetycznego i niekorzystnego splotu okoliczności. W określonych warunkach nawet siedliska, które intuicyjnie wydają się niepalne, stają się podatne na ogień. Palą się przesuszone olsy kojarzone na co dzień z wodą i okresowym zalewaniem. Palą się dąbrowy i buczyny, choć rzadko i zwykle w innych porach roku niż bory sosnowe. Każdy las może się zapalić, gdyż cała roślinność leśna jest paliwem…

… ale różnym?

Las nie jest tworem jednorodnym. Każda roślina ma swoją charakterystykę spalania, która czyni z niej mniej lub bardziej palną biomasę. Decyduje o tym budowa komórkowa, skład chemiczny, pokrój. Ale nawet ten sam gatunek pali się inaczej w zależności od zmiennych uwarunkowań. Zresztą nie bez powodu o pożarze lasu mówi się, że to „selektywny roślinożerca”. Sosna z tego samego nasiona w wieku 20 lat będzie paliła się inaczej niż 100 lat później. Ta sama sosna, w tym samym wieku, jeśli wykiełkuje w różnych miejscach, to spłonie inaczej w pożarze na borze suchym i inaczej na borze mieszanym górskim wilgotnym. Zrozumienie tych zależności, mających umocowanie w wiedzy leśnej, pozwala lepiej pojąć pożar. Sun Zi pisał w Sztuce wojennej: Kto zna wroga i zna siebie, nie będzie zagrożony choćby i w stu starciach.

Jak leśnik może zdobyć przewagę w walce z żywiołem?

Zrozumienie przyrodniczych podstaw rozwoju pożarów stanowi wstęp do ochrony przeciwpożarowej lasów. Od bezpośredniej walki z ogniem są strażacy, ale często to leśnik uzbrojony w wiedzę i doświadczenie potrafi lepiej czytać i rozumieć ogień w lesie. Co więcej, jest w stanie przewidzieć jego zachowanie. Mając odpowiednie wyrobienie w dziedzinie ppoż., leśnik jest w stanie ocenić, w którym miejscu pożar przyśpieszy, a spalanie będzie bardziej dynamiczne i niebezpieczne.Kiedy płomień przysiądzie i zwolni? Oceniając pokrój drzew, można oszacować, czy i jak szybko ogień wepnie się w koronę drzew nisko ugałęzionych lub po zwisających gałęziach. Oko leśnika szybko wychwyci jałowca, który płonie na całej wysokości, co sprzyja transformowaniu płomienia na wierzchołki. Dlatego wiedza o lesie jako paliwie jest nieodzowna na każdym etapie działań przeciwpożarowych, od profilaktyki po gaszenie. W odróżnieniu od pogody czy ukształtowania terenu paliwo to jedyny czynnik, na który leśnicy mają realny wpływ. I to nie tylko przed, lecz także w trakcie i po pożarze. Z mojej perspektywy gospodarka leśna to w dużej mierze zarządzanie materiałem palnym. Sadzenie, pielęgnacja upraw, czyszczenia, trzebieże, pozyskanie drewna czy prace na zrębach wpływają na to, jak las będzie się palił, jeśli dojdzie do pożaru.

Na co jeszcze powinien patrzeć leśnik, gdy płonie las, by przewidzieć, jak pożar się rozwinie?

Kluczowe są warunki pogodowe. Nieprzypadkowo meteorologia jest wykładana na studiach leśnych, dając przyszłym leśnikom klucz do rozumienia m.in. przebiegu pożarów. Powtarzanie, że las się pali, bo jest gorąco i sucho to truizm. Jeśli ktoś sądzi, że upały lub susze są przyczyną pożarów, to już czysta emanacja niewiedzy. Do realnego przeciwdziałania zagrożeniu potrzeba znacznie więcej, choćby znajomości dobowego rytmu zmienności temperatury i wilgotności. Należy wiedzieć, że wieczorem temperatura spada, a wilgotność wzrasta i zgodnie z prawami fizyki każdy pożar traci wtedy swoją moc. Rano zaś, gdy słońce zaczyna podgrzewać powietrze, a wilgotność maleje, pożarzyska po nocnym dogaszaniu potrafią rozgorzeć. Świadomość tych niuansów pozwala leśnikowi nie tylko lepiej planować działania, lecz także wyprzedzać ogień w jego logice, zanim zyska przewagę nad lasem.

Duże znaczenie ma również prognozowanie silnych, porywistych wiatrów, frontów burzowych oraz przemieszczanie się układów wysokiego i niskiego ciśnienia, ponieważ to właśnie wiatr – w polskich warunkach – stanowi główny czynnik rozprzestrzeniania się pożarów. Ważne jest zatem wczesne rozpoznanie momentu, w którym mogą wystąpić niebezpieczne podmuchy i zmiany kierunku wiatru. Współczesne modele prognostyczne pozwalają z wyprzedzeniem ustalić, kiedy to nastąpi.

Paliwo, meteorologia i… co dalej?

Trzecim kluczowym czynnikiem jest topografia, choć w naszych warunkach jej rola bywa ograniczona. Większość pożarów w Polsce wybucha na nizinach, gdzie teren jest płaski. Lasy górskie uznaje się u nas – nie bez przyczyny – za trudno palne. Wyżynne siedliska, większy udział gatunków liściastych, dłuższy czas zalegania pokrywy śnieżnej, częstsze opady i ocienione stoki sprawiają, że ogień rzadko ma w górach sprzyjające warunki do rozwoju. Można powiedzieć, że w tym względzie geografia jest naszym sprzymierzeńcem, w przeciwieństwie do wielu regionów świata, gdzie górskie formacje roślinne, jak kalifornijski chaparral czy śródziemnomorska makia, stanowią epicentra katastrofalnych pożarów. Przyjmuje się, że każde 10 stopni pochylenia terenu dwukrotnie przyśpiesza pożar wstępujący. Innymi słowy, ten sam pożar, przy identycznych warunkach pogodowych i składzie roślinności, rozwija się na stoku znacznie gwałtowniej (w górę) niż na terenie płaskim.

Czy ognioodporność polskich lasów górskich jest nam dana na zawsze?

Zdecydowanie nie, wobec tego na terenach górskich musimy także zachować czujność. Przywołam tu pożar w niemieckich Górach Harz, w lesie osłabionym przez gradację kornika drukarza, który osiągnął skalę wymagającą międzynarodowej interwencji – samoloty gaśnicze z basenu Morza Śródziemnego zostały po raz pierwszy w historii zadysponowane na teren Europy Środkowej. Drugi raz w przypadku pożerania przez wielki ogień kompleksu górskiego należącego do Parku Narodowego Czeska Szwajcaria, osłabionego czynnikami biotycznymi. Mieliśmy również pożar w Bieszczadzkim Parku Narodowym. Paliły się wprawdzie połoniny, ale pojawienia się ognia w takiej lokalizacji powinno stać się impulsem do ożywienia przeciwpożarowej czujności w polskich rejonach górskich. Tym bardziej że zapowiadane są mniej śnieżne zimy, dłuższe okresy deficytu opadów, co w połączeniu z górską topografią może stać się poważnym wyzwaniem. Zmieniające się uwarunkowania w połączeniu z brakiem odpowiedniej infrastruktury przeciwpożarowej i doświadczenia służb w reagowaniu na pożar w górach nie napawa optymizmem. Na szczęście, w RDLP we Wrocławiu nie czekają z założonymi rękami, aż historia z Harzu czy Czeskiej Szwajcarii powtórzy się w Sudetach. Leśnicy z tego regionu wspólnie z ochotnikami z OSP w Karpnikach i Karpaczu już dziś dostosowują swoją gotowość do wyzwań, które niesie zmieniający się klimat. W br. wspólnie zorganizowali szkolenie poświęcone gaszeniu pożarów na terenach górskich, które wymaga nie tylko specjalnej taktyki, lecz także dostosowania sprzętu. Dobrze, że tym razem Polak chce być mądry przed szkodą.

Dość łatwo wyspecyfikować czynniki wpływające na rozwój pożaru, ale trudniej zrozumieć ich zależności?

W angielskiej frazie look up, look down and look around (spójrz w górę, spójrz w dół i się rozejrzyj) zawiera się prosta metoda budowania uważności sytuacyjnej. Patrząc w górę, widzimy, jaki jest las, czyli paliwo, patrząc w dół, na grunt, dostrzegamy topografię, a rozglądając się, mamy zaobserwować aurę. Te trzy uwarunkowania należy postrzegać jako funkcje zależne i zmienne. Choć istnieją narzędzia umożliwiające modelowanie przebiegu pożarów w zależności od zmiennych warunków, nie są one jeszcze powszechnie stosowane i ich skuteczność bywa ograniczona. Dlatego w praktyce to leśnik na miejscu pożaru musi błyskawicznie analizować sytuację. W takich chwilach liczy się zawodowa intuicja wsparta interdyscyplinarną wiedzą.

Czy leśnicy są do tego przygotowani?

Tak, choć nie zawsze są świadomi swoich atutów. Studia leśne mało uwagi poświęcają tematyce przeciwpożarowej, gdyż jest to wąski wycinek ochrony lasu zdominowanej cyklami rozwojowymi i żerami. Ale na wiedzę o paliwie leśnym składa się również wiedza o gatunkach, z siedliskoznawstwa, hodowli lasu, a rozumieniu topografii pomaga znajomość geodezji, inżynierii leśnej i urządzania lasu. Meteorologia to osobny akademicki przedmiot, choć nie porusza się w nim pożarowych zagadnień. Ale gdy połączymy te segmenty wiedzy, to okazuje się, że leśnik wychodzi z uczelni z dużo większą erudycją w dziedzinie pożarów lasów niż strażak.

Leśnik nie jest od modelowania w głowie rozwoju pożaru, ale – stając twarzą w twarz z ogniem – musi zadać sobie kluczowe pytanie: gdzie sytuacja może ulec gwałtownemu pogorszeniu? Wymaga to umiejętności eksperckiego przewidywania. Do niego, a nie do strażaka należy merytoryczna ocena w zakresie oceny rozwoju żywiołu. Jest w tym prosta analogia do pożarów, np. w zakładach przemysłowych, gdzie kluczową rolę odgrywa główny technolog, dobrze znający zakład, procedury, procesy, substancje i możliwe scenariusze zdarzeń.

Jaką wartość wnosi ktoś, kto nie jest zaangażowany w bezpośrednie działania gaśnicze, lecz rozumie las?

Strażacy w trakcie działań postrzegają las jako miejsce akcji. Skupiają się na dojeździe, podziale terenu na odcinki bojowe, zapewnieniu ciągłości podawania wody i na tym, co się pali. Amerykańscy strażacy zdali sobie sprawę, że to za mało i dlatego w swoich procedurach wyodrębnili funkcję lookout (obserwatora). Taka osoba dostrzega dużo więcej niż płomienie. Nie będąc ograniczona widzeniem tunelowym, zadaniowym, zyskuje znacznie szerszy horyzont pozwalający zauważyć szczegóły mogące mieć duże znaczenie dla prowadzania akcji i bezpieczeństwa strażaków. Obserwator widzi, dokąd pożar zmierza, i na bieżąco analizuje możliwe scenariusze. Do jego zadań należy też ocena warunków meteorologicznych, przewidywanie zmian, postrzeganie kształtującej się kolumny dymu – czy się pochyla, czy idzie górę, czy ma załamanie; czy za plecami strażaków tworzą się przerzuty ognia. W krajach, w których pożary trwają kilka dni i rozlewają się na tysiące hektarów, taki obserwator często stoi na oddalonym wzgórzu i porusza się niezależnie od strażaków biorących udział w akcji. Przy mniejszych pożarach, w naszych lasach, rolę obserwatora może i powinien pełnić leśnik dobrze znający płonący las.

Czy uwagi i propozycje leśnika nie byłyby odbierane jako wchodzenie w kompetencje strażaka kierującego działaniami ratowniczymi (KDR)?

Leśny obserwator tylko efektywnie wspiera strażaka kierującego akcją. Jeśli KDR otrzyma informację, że według aktualnych modeli pogodowych za pół godziny nastąpi zmiana kierunku wiatru, wówczas oceni, że np. obecne prawe skrzydło pożaru stanie się frontem, co jest niezwykle przydatne dla ewentualnej zmiany taktyki gaśniczej. Inna sytuacja – jeżeli pożar rozwija się w regularnym kształcie, a lewe skrzydło powoli dochodzi np. do terenów poklęskowych z dużą ilością martwego drewna lub rezerwatu z pokaźnym obciążeniem ogniowym to leśnik-obserwator winien zdawać sobie sprawę, że gdy tego skrzydła nie „złapiemy” przed najbliższą drogą, pożar stanie się bardziej groźny i problematyczny. Bez tej wiedzy KDR nie jest w stanie na bieżąco i skutecznie korygować priorytetów oraz zamiarów taktycznych. Nie pouczamy strażaków, jak mają gasić, ale służymy im wiedzą ekspercką, gdzie i kiedy może być gorzej. Nie strażak, lecz leśnik wie, że pożar zapoczątkowany w borze sosnowym na terenie płaskim może za chwilę przejść do sąsiedniego wydzielenia z rzeźbą polodowcową, drobnymi morenami, ze znaczną ilością jałowca, co ułatwia przeniesienie płomienia na wierzchołki. Strażak prawdopodobnie nie wychwyci tych niuansów różnicujących oba wydzielenia.

Zdybywał pan doświadczenie w różnych częściach świata, m.in. w Republice Południowej Afryki, Libanie, na Cyprze, w krajach Półwyspu Iberyjskiego.

Chciałem być nie tylko ekspertem-teoretykiem, lecz także strażakiem ochotnikiem, ale zamieszkanie w Warszawie mi to uniemożliwiło. Nie mam szans dojechać ze stolicy do pożarów w lesie, które w Polsce na szczęście bywają niewielkie i krótkotrwałe. Doszedłem więc do wniosku, że praktyczne doświadczenie najłatwiej zdobędę w krajach, gdzie występują duże i długotrwałe pożary. Zatem połączyłem potrzebę podnoszenia kwalifikacji z prywatnymi wojażami wakacyjnymi na ogniste safari. I tak w RPA na trzy tygodnie dołączyłem do grupy strażaków, uczestnicząc w zwalczaniu pożaru, który finalnie objął 13,5 tys. ha. To największy pożar w moim CV i zarazem nieocenione doświadczenie. Jednak nie samym gaszeniem pasjonat żyje. Swoją wiedzę o ogniu czerpię także z udziału w kontrolowanych wypalaniach, gdyż dają one miarodajny ogląd niekontrolowanego ognia w pełnej sile. Jeśli chcemy dobrze zrozumieć, jak z nim walczyć, to musimy nauczyć się, jak go rozpalić!

Pana aktywność zagraniczna nie ogranicza się do prywatnych wyjazdów?

Razem z Łukaszem Tyburskim z IBL jestem krajowym delegatem w grupie ekspertów ds. pożarów lasów pracującej przy Komisji Europejskiej. Dzięki temu jesteśmy na bieżąco z tym, co dzieje się w Unii Europejskiej i możemy oceniać nasze działania w porównaniu do innych krajów członkowskich. LP mają powody do dumy. Niektóre kraje (Niemcy, Czechy) dopiero usiłują wdrażać rozwiązania, które u nas funkcjonują od lat 90. Polskie sukcesy nie mogą  jednak przesłaniać zagrożeń możliwych w przyszłości, jak wspomniane pożary w górach. By móc im stawić czoła, musimy na bieżąco monitorować efektywność naszego systemu ochrony ppoż., analizować trendy ilościowe i powierzchniowe, zwłaszcza większych pożarów. Póki co rewolucji nie przewidujemy, ale stale trwa sukcesywna modernizacja istniejących rozwiązań.

Duży pożar to ocena względna?

W LP za duży pożar uznajemy ten o powierzchni ponad 10 ha. W wielu krajach europejskich, nie mówiąc o świecie, taki areał pożarzyska jest kwalifikowany jako niewielki lub średni. Dla przykładu przeciętny pożar w Chorwacji obejmuje 55 ha, podczas gdy w Polsce 0,3 ha. Ale jesteśmy jednym z liderów europejskich pod względem liczby pożarów w lasach, zajmując trzecie miejsce za Portugalią i Hiszpanią. Dobrze zaś wypadamy pod względem łącznej powierzchni objętej pożarami. Mamy zatem dużo zdarzeń, lecz małych dzięki dobremu systemowi ochrony przeciwpożarowej, sprawnym akcjom gaśniczym i nastawieniu na prewencję. To także skutek korzystnej topografii większości lasów oraz ich dobrej dostępności dla prowadzenia działań gaśniczych: regularne linie oddziałowe i ostępowe, dojazdy pożarowe, inne drogi leśne, różnego rodzaju szlaki, w tym turystyczne. Dla porównania nadmienię, że są kompleksy na terenach dzikich m.in. w USA, Kanadzie, Rosji, gdzie strażacy dostają się do pożarów na spadochronach z powodu braku innych opcji dojścia.

W kwietniu br. odbyło się w Polsce cykliczne spotkanie europejskiej grupy ekspertów ds. pożarów lasów. Czemu służyło?

Po pierwszym dniu wypełnionym prezentacjami i analizą statystyk pożarowych z różnych krajów przewieźliśmy uczestników do Nadleśnictwa Celestynów, gdzie mogli zobaczyć, jak w praktyce funkcjonuje polski system ochrony ppoż. lasów. Nie uznajemy go za rewolucyjny, bo przecież w innych krajach też działają kamery w dostrzegalniach, są punkty czerpania wody, pasy przeciwpożarowe, samoloty gaśnicze… Jednak to, co wyróżnia nasz model, to spójność i jednolitość zarządzania dzięki skoncentrowaniu decyzyjności w rękach jednej organizacji, czyli LP, które odpowiadają kompleksowo za cały system ochrony przeciwpożarowej lasów, od zapobiegania, gotowości, reakcję aż po zagospodarowanie pożarzyska. I co ważne, nie czekamy z inwestycjami w bezpieczeństwo pożarowe do czasu wydarzenia się katastrofy. Od wielu lat LP systematycznie przeznaczają na ten cel znaczne środki. W zeszłym roku 157,6 mln zł. Plan na ten rok zakłada 187,1 mln zł. Działamy wyprzedzająco, a nie reaktywnie. To jeden z naszych największych atutów.

Natomiast w wielu innych krajach różne agencje odpowiadają za różne elementy systemu. Kiedyś, analizując portugalską infografikę dotyczącą ich systemu ochrony ppoż., doliczyłem się kilkudziesięciu instytucji o często niejasno zdefiniowanych i pokrywających się kompetencjach. Portugalia jednak wyciągnęła wnioski z tragicznych pożarów z 2017 r., kiedy to zginęło 66 osób, i przeszła głęboką reformę, tworząc jedną organizację „parasolową”, czyli Agencję ds. Zintegrowanego Zarządzania Pożarami na Obszarach Wiejskich, co już przynosi zauważalne efekty.

Wydatki na ochronę przeciwpożarową są tylko kosztem czy jedną ze strategicznych inwestycji?

Z moich analiz sprzed czterech lat wynika, że średni roczny koszt zabezpieczenia jednego hektara lasu przed pożarem wynosi 11,42 zł. Dla porównania – przeciętna strata gospodarcza na 1 ha wskutek ognia sięga przeciętnie 10 tys. zł. Bez uwzględnienia strat przyrodniczych, które – według badań IBL – mogą być pięcio-, a nawet sześciokrotnie wyższe. Jeśli w kalkulacjach uwzględnimy pozaprodukcyjne funkcje lasu – jak zrobił to IBL w 2013 r. metodą względnej wartości użytkowej – to okazuje się, że straty mogą sięgać nawet 284 tys. zł/ha. Oczywiście wyliczenia te zmieniły się na przestrzeni lat, ale proporcje pozostają aktualne. Czasem pojawiają się głosy, że nakłady na ochronę przeciwpożarową są zbyt wysokie w stosunku do faktycznych strat. Moim zdaniem jest odwrotnie. To właśnie dzięki odpowiedniemu finansowaniu udaje się je utrzymywać na stosunkowo niskim poziomie.

Czemu zawdzięczmy małe powierzchnie pożarów?

W ochronie przeciwpożarowej funkcjonuje algorytm: jeden strażak w ciągu 15 minut jest więcej wart przy pożarze lasu niż stu po godzinie. Kluczowe znaczenie ma szybkość reakcji. Pożar w fazie początkowej ma znacznie niższą energię spalania i niższe płomienie, dzięki czemu można go opanować znacznie mniejszymi siłami i środkami. Ogień od niedopałka jest w stanie zadeptać butem czy zbić gałęziami nawet przypadkowa osoba, nie mówiąc o leśniku. Dobrym zwyczajem jest wożenie przez leśniczego, zwłaszcza w okresie zagrożenia pożarowego, tłumicy lub hydronetki w bagażniku. Jeśli pozwolimy, by pożar rozwijał się przez godzinę, wówczas może ogarnąć kilka, a nawet kilkanaście hektarów. Wówczas 100 strażaków to nazbyt mało.

Co zrobić, by człowiek pojawił się przy pożarze w ciągu 15 minut?

W tym celu utrzymujemy dostrzegalnie z kamerami i ludzi na wieżach. Zasadniczą kwestią jest pilne powiadomienie straży pożarnej i ułatwienie dojazdu do miejsca akcji. Ale idealną sytuację mamy, gdy jako pierwszy pojawia się leśny samochód patrolowo-gaśnicy, który stanowi obligatoryjne wyposażenie lasów I i II kategorii zagrożenia pożarowego (dwie przeszkolone osoby ze środkami ochrony indywidualnej, sprzęt podręczny, 200–400 l wody). Nie wymagamy od naszych pracowników heroizmu na pierwszej linii frontu. Ale jeśli pożar nie jest jeszcze niebezpieczny, wówczas są oni w stanie osiągnąć sukces przed przyjazdem strażaków. W regionach słabo zurbanizowanych i o rozległych lasach patrole leśne są na ogół pierwsze na miejscu pożaru, co potwierdza, że inwestycja w nie dobrze wpisuje się w prewencję przeciwpożarową. W wielu rejonach przeciętny dojazd straży do pożaru w lesie wynosi ok. pół godziny. Atutem patrolu jest szybsze przybycie (lekki samochód, znajomość lasu). Dzięki temu pożary w naszych lasach, w dużej mierze, kończą się na kilku arach, a nie hektarach.

W minionym ustroju podpalenia lasów nie stanowiły problemu, gdyż potencjalni podpalacze wiedzieli, że z milicją żartów nie ma. A teraz…?

Z danych wynika, że prawie 40% pożarów lasów stanowią celowe podpalenia. Do tego należy dodać znaczną część pożarów o przyczynach „nieustalonych”, za którymi również bardzo często kryją się świadome działania człowieka. Jedynie ok. 1% pożarów to efekt wyładowań atmosferycznych. To dość mało dzięki stosunkowo wilgotnemu przebiegowi burz w naszym klimacie. Iskry z pociągów stanowią dziś rzadko spotykany powód powstawania ognia w lesie. Ustalanie przyczyn pożarów w terenie leśnym jest wyjątkowo trudne, gdyż podczas akcji gaśniczych często zacierają się ślady. Dodatkowym problemem jest niedobór rzeczoznawców z zakresu pożarnictwa leśnego.

Motywacje podpaleń w lasach mogą być różne: wandalizm, skłonności psychiczne, dziecięca ciekawość, chęć zemsty lub zasiania strachu czy nawet zaburzenia seksualne. Z bólem należy zauważyć, że statystyka takich zdarzeń nie wystawia dobrego świadectwa naszym współobywatelom i lokuje Polskę na niechlubnym podium europejskim.

Jan Kaczmarowski, pożarnik, starszy specjalista…
Polski leśnik-pożarnik Kaczmarowski (piąty od…
Migawka z RPA – pożar w górach…
Pozdrowienia z gorącej Portugalii
Strażak kierujący działaniami ratowniczymi (KDR)…
Analiza dużego pożaru lasu (Nadleśnictwo…
Fot. Arch. Jana Kaczmarowskiego