
Koła łowieckie odczuły skutki pandemii i związanych z nią ograniczeń nie mniej niż inne podmioty gospodarcze. Rykoszetem uderzyło w polskich myśliwych obostrzenie ruchu granicznego i wprowadzenie dwutygodniowej kwarantanny dla przyjeżdżających do kraju. Skutecznie zniechęciło to klientów z zagranicy do turystyki łowieckiej i polowań dewizowych, które stanowią ważne źródło dochodu dla wielu kół.
Kolejnym kłopotem okazało się zmniejszenie zapotrzebowaniana dziczyznę. Przez zamknięcie lokali gastronomicznych w magazynach przetwórcówmięsa zwierząt łownych zaczęły narastać zapasy. Część firm musiała też czasowoograniczyć działalność skupów w trosce o zdrowie pracowników. Z kolei w tych,które wciąż funkcjonowały, ceny za kilogram dzika spadły do złotówki, amiejscami za sarninę oferowane jest już mniej niż 10 zł. Zakupowy szał zpoczątku wprowadzania ograniczeń nie odbił się na produktach gospodarkiłowieckiej, gdyż społeczeństwo skupiło się na towarach pierwszej potrzeby idobra luksusowe, a do takich jednak należy dziczyzna, zeszły na dalszy plan.

Przetwórcy dziczyzny zarówno w kraju, jak i za granicąapelują do myśliwych o przesunięcie sezonu na kozły na sierpień, kiedygospodarka wreszcie otrząśnie się z szoku. Koła łowieckie są więc w kropce,bowiem wpływy do ich budżetów wyglądają skromnie, zaś szkody łowieckie nadalwystępują. Istnieje obawa, że w związku z wizją utraty płynności finansowejzabraknie chętnych do zasiadania w zarządach kół, które nie mogą także liczyćna ulgi w czynszu za dzierżawę obwodów od Lasów Państwowych. Myśliwi liczą więcna rozwiązania, które mogłyby ich odciążyć, np. wprowadzenie bezpośredniejdetalicznej sprzedaży dziczyzny w kołach.
SLV.