Przeczytasz w 9 minut

Marszałek i książę idą za żubrem (03/2019)

W marcu 1975 r. przyjechał do Polski z nieoficjalną wizytą prezydent Jugosławii Josip Broz-Tito. Miał na koncie mnóstwo łowieckich sukcesów, ale w bogatej kolekcji trofeów brakowało mu żubra. Gościnni Polacy otworzyli przed nim bramy Bieszczadów.

Titozamieszkał w ośrodku wypoczynkowym Urzędu Rady Ministrów w Arłamowie, a jegoszef, płk Kazimierz Doskoczyński, osobiście – na polecenie premiera PiotraJaroszewicza – odpowiadał za przygotowanie łowów. Miały się odbyć w obrębieNadleśnictwa Lutowiska. Obfitowało ono w żubry, ale wyszukanie byka, któregorozmiary zadowoliłyby dygnitarza, tylko z pozoru zdawało się łatwe. Kiedy pokilku dniach siłami garstki ludzi nie udało się wytypować odpowiedniej sztuki,do pomocy rzucono kolejnych tropicieli.

Fot. arch. Nadleśnictwa Stuposiany

 

Samolot z kapustą

StefanDyrda, myśliwy i emerytowany leśniczy z Polany, wspomina: – Wyśledziłem dużego samca nieopodal kopalni wCzarnej. Dokładnie mu się przyjrzałem i nie miałem najmniejszych wątpliwości,że może być wymarzonym trofeum. Byk ważył na oko ponad tonę, miał piękneurożenie. Koledzy również wytropili niezłe sztuki, lecz ostateczniezadecydowano, że dla marszałka Tity zanęcimy „mojego” żubra.

Rozpoczętointensywne dokarmianie – marchwią, burakami, sianem, kapustą. Większość karmydowożono z Arłamowa, ale kapustę sprowadzono samolotem aż z Warszawy. Podobnoznaleźli się odważni, którzy zwrócili uwagę na bezsens takiego przedsięwzięcia,jednak na polecenie władzy „kapuściany” samolot wylądował na śródleśnymlotnisku w Krajnej nieopodal Arłamowa. Kto się wtedy liczył z kosztami?

Znaliśmy każdy ruch zwierzęcia – mówiDyrda – i na bieżąco musieliśmyprzekazywać informacje przełożonym. W lesie przebywali też ludzie płk.Doskoczyńskiego. Byli wyposażeni w radiotelefony i co chwilę składali mumeldunki o ruchach „Czarnego”. Leśnicy nazwali tak żubra, bo został wytropionypod Czarną.

Byłem akurat wtedy w Arłamowie i miałemokazję słyszeć owe komunikaty – uśmiecha się Witold Augustyn, ówczesnykierownik kilku bieszczadzkich budów.

Przekazywano je średnio co pięć, dziesięćminut, mniej więcej tak: „Czarny” przyszedł. Powąchał trawę. Położył się.Wstał. Ruszył kapustę. Zjadł. – Istna komedia!

StefanDyrda: – Obserwacja i nęcenie trwałyprawie dwa tygodnie. Byk przychodził na polankę zazwyczaj ok. 9.00, trochężerował, a potem wracał w gęstwinę. W międzyczasie zbudowaliśmy pod ścianą lasuniewielką ambonę i drabinę z małymi odstępami między szczeblami, by szacownygość, wtedy 83-letni i schorowany, mógł bez większego wysiłku na nią wejść iwygodnie się usadowić.

Abdul Reza (w środku) z Władysławem Peperą i Franciszkiem Kaźmierczykiem (w kapeluszu) przy ubitym medalowym żubrze
Fot. arch. Franciszka Kaźmierczyka

Kelner na ambonie

W tym samymczasie Josip Broz-Tito bawił w Arłamowie. A w zasadzie czuwał na luksusowejambonie pod Jamną, polując z niej na dziki i jelenie. Była ona obszerna iprzytulna, z kanapą, dostępna jedynie wybranym oficjelom. Wcześniej i późniejkorzystali z niej także inni partyjni dygnitarze polscy oraz zagraniczni,głównie z obozu tzw. demokracji ludowej, choć zdarzali się też zza żelaznejkurtyny.

Jako że na co dzień zaopatrywaliśmy wżywność arłamowski ośrodek, również tym razem skorzystano z naszych usług –opowiada Zdzisław Rudziński, dawny prezes Rejonowej Spółdzielni Zaopatrzenia iZbytu w Ustrzykach Dolnych. – Do obsługimarszałka dopuszczono jednego kucharza, na co dzień zatrudnionego w ustrzyckimhotelu Laworta, oraz bufetowego. Kiedy Tito czekał w ukryciu na dzikiegozwierza, nieco dalej przygotowywano mu przekąski i napoje. Jak czegoś mu sięzachciało, zaraz któryś z moich ludzi donosił mu frykasy.

Bufet wplenerze funkcjonował kilka dni. Tusze zastrzelonych przez prezydenta zwierzątprzechowano w zakładowej chłodni. Była niewielka, więc nie chciały siępomieścić. Jakoś wepchnięto je sposobem i siłą, a po dwóch dniach zostałyprzetransportowane na lotnisko w Jasionce pod Rzeszowem. Stamtąd odleciały doBelgradu.

 

Byk jak krowa

Nadszedłdzień polowania na żubra. – Czekaliśmy zTadkiem Misiudą, Frankiem Kaźmierczykiem i paroma innymi osobami na leśnejdrodze nieopodal krzyżówki Czarna Polana – wspomina Dyrda. – W końcu nadjechały land rovery, z jednegowysiadł marszałek. Wyobrażałem go sobie jako postawnego, zbudowanego mężczyznę,a zobaczyłem chuchro. Nie zatrzymywał się, z nikim nie rozmawiał, tylko wsiadłod razu do podstawionej bryczki. Razem z dwoma ochroniarzami, osobistymfotografem, płk. Doskoczyńskim i Władkiem Peperą, nadleśniczym ze Stuposian,udał się do odległej o kilometr czatowni.

Leśnicyzostali przy drodze. Pół godziny później padł strzał, tuż po nim dwa następne.Według Władysława Pepery łowy wyglądały tak: żubr wyszedł, stanął przy paśniku.Tito miał go jak na dłoni, ale nie strzelił, tylko ze stoickim spokojem przezdłuższą chwilę wpatrywał się w masywną sylwetkę zwierzęcia. W pewnym momencie„Czarny” chyba wychwycił jakiś szmer, bo odwrócił łeb w stronę ambony.Szczęśliwie nie zwęszył ludzi. Kiedy znowu nieco się obrócił, marszałekbłyskawicznie przyłożył oko do lunety, nacisnął spust sztucera i posłał kulę.Trafił podobno za pierwszym razem, lecz wolał poprawić, żeby być pewnymupragnionego trofeum.

Miał łatwe zadanie, bo strzelał do żubra jakdo krowy na pastwisku – nie ma wątpliwości Misiuda. – Ale też kłamstwem jest – jak tu i ówdzie plotkowano – że zwierz byłprzywiązany do drzewa.

Po półgodzinie przy ścianie lasu zamajaczyłysylwetki Doskoczyńskiego, Pepery i Tity. – opowiada Dyrda. – Po chwili prezydent wysiadł z bryczki; byłwzruszony, uśmiechał się do wszystkich i życzył szczęścia. Na pożegnaniewskazał ręką na las i powiedział: „Tam leżit żuber”. I jeszcze: „Saluto!” Przymartwym byku jugosłowiański fotograf wykonał serię zdjęć, później podjechaławojskowa ciężarówka i zabrała ogromnego żubra, bezapelacyjnie na złoty medal,do Arłamowa. Tam też oblano ten łowiecki sukces.

Bieszczadzkie żubry sfotografowane zimą 1977 roku
Fot. arch. Krzysztofa Pataczały

Książę strzela, defekt nie wybiera

Zapolować na„króla puszczy” zapragnął też brat szacha Iranu, książę Abdul Reza Pahlavi (samszach, Mohammad Reza Pahlavi, nie miał łowieckiego zacięcia). Książę posiadał wtym czasie największą na świecie kolekcję trofeów, ale ponoć brakowało muwłaśnie czaszki i skóry żubra. Przybył w Bieszczady nieoficjalnie, nazaproszenie ministra leśnictwa i przemysłu drzewnego Tadeusza Skwirzyńskiego,jednakże podejmowano go ze wszystkimi honorami – zgodnie z protokołemdyplomatycznym.

Podobnie jakw przypadku wielu myśliwych dewizowych, również tym razem uznano, że najłatwiejbędzie wytropić żubra w zalesionym paśmie rozciągającym się wzdłuż granicy zZSRR, w pobliżu Dźwiniacza Górnego i Łokcia. Początkowo gość zawitał doArłamowa, później zaś do Mucznego, gdzie funkcjonował drugi w regionie pilniestrzeżony ośrodek łowiecko-wypoczynkowy URM. Stąd wybrał się zaprzężonymi dosań końmi obejrzeć łowisko.

O tym, kto ma u nas polować, zawsze wiedziałnajwcześniej Władek Pepera – opowiada Tadeusz Misiuda. – Kiedy podał informację, że na łowyprzyjedzie dygnitarz z Iranu, już wiedzieliśmy, że musimy wytropić samca namedal. Żeby poszukiwania przyspieszyć, Pepera ściągnął łowczych z Wetliny,Cisnej, Baligrodu, Brzegów Dolnych, Lutowisk i Birczy. Wkrótce namierzyliśmywielkie byczysko i któregoś dnia pojechaliśmy z Pahlavim na polowanie. Pogodzinach brodzenia w śniegu podeszliśmy żubra. Pahlavi był poruszony, a mimoto „na zimno” przymierzył i oddał strzał. Zwierz zwalił się z hukiem, jednak zewzględów bezpieczeństwa podeszliśmy do niego dopiero po kwadransie.

Ranny żubrmógłby zaatakować, a wtedy trzeba się liczyć z najgorszym. FranciszekKaźmierczyk: – Jeśli zdążysz strzelićprosto w łeb, przeżyjesz; jeśli nie – zginiesz. Miałem kilka takich sytuacji wmyśliwskiej karierze, zawsze wychodziłem obronną ręką, ale nie da się zapomniećszarży rozjuszonego tonowego kolosa. Taki obraz zapada w pamięć na całe życie iskutecznie blokuje przed gorączkowym postępowaniem.

Strzelonyprzez księcia żubr leżał bez ducha. Myśliwi podeszli i… zamarli. Zwierzę miałoułamany jeden róg, drugi zaś paskudny, zdeformowany. – Wcześniej tych defektów nie zauważyliśmy – mówi Musiuda. – Byk zawsze ustawiał się tak, że nie można gobyło szczegółowo obejrzeć.

Takietrofeum irańskiego gościa nie interesowało. Jeszcze tego samego dnia powiadomionoo niefortunnym zdarzeniu Janusza Sikorskiego, szefa departamentu łowiectwa wresorcie leśnictwa, a ten natychmiast załatwił u ministra pozwolenie naodstrzał następnego żubra. Myśliwi wytropili go w pobliżu Dydiowej. – Ukryty za drzewem Pahlavi oddał precyzyjnystrzał, żubr padł w ogniu, a my mogliśmy odetchnąć – dodaje Misiuda.

Wmyśliwskiej przygodzie w Bieszczadach księciu Abdulowi towarzyszył orszakoficerów, operator filmowy oraz spec od preparowania zwierząt. Bieszczadzkiżubr dołączył do bogatej kolekcji trofeów umieszczonych w sali myśliwskiejpałacu w Teheranie.

 

Z ręki diany

Zanim wBieszczadach na żubry zapolowali Tito i Pahlavi, w styczniu 1968 r. ministerleśnictwa zezwolił na odstrzelenie przez myśliwych dewizowych kilku starychsztuk. Zaszczyt ten spotkał najpierw niemieckie małżeństwo Hildę i HelmutaHortonów, a łowom patronował wspomniany Janusz Sikorski. Goście przylecieliwłasnym samolotem do Warszawy, stamtąd autem dotarli do Krosna, a następniedwoma mercedesami powieziono ich w góry. Przy tejże okazji ściągnięto zespółsygnalistów z Rudnika nad Sanem, kucharza z Hotelu Grand oraz dyrektora Orbisu.

Polowaniemiało mieć iście królewską oprawę. Pierwsze pędzenie przeprowadzono w uroczyskuZakole Sanu. Na stanowiska myśliwychwypadło 30 żubrów. Widok był tak niesamowity, że niemieccy łowcy nie zdążylipodnieść broni do oka. Dopiero pod wieczór Hilda Horton wraz z WładysławemPeperą podchodzą żubra żerującego na polu, wygrzebującego spod śniegu pokarm. Zdużej odległości kobieta oddaje celny strzał, po czym już do biegnącego żubrapoprawia dwa razy i potężny, ważący ponad tonę, byk zwala się martwy dogłębokiego jaru – piszą w książce „Żubr przywrócony górom” KajetanPerzanowski i Edward Marszalek.

A zatem tokobieta była pierwszą osobą, która po ponad 150 latach zdobyła żubrze trofeum wgórach. Dwa kolejne samce pozyskał następnego dnia jej mąż. Za łowy wBieszczadach Niemcy zapłacili 18 tys. dol.!

Ustrzelone przez Hortonów żubry wcale niebyły jakieś szczególne – twierdzi Witold Augustyn. – Wprawdzie Władek Pepera barwnie opisał to polowanie, ale widziałempowieszone na belce przed leśniczówką w Mucznem byki. Dla mnie to były trzygnaty powleczone odrobiną mięśni, co świadczyło, że kres ich życia i tak byłbliski. Jednak z pewnością piękna, zaledwie 27-letnia Hilda, miała ogromnąsatysfakcję, podobnie zresztą jak jej starszy o 40 lat mąż. Sygnaliści grali„Powitanie z łowów” i „Śmierć żubra”, a rozradowani Niemcy stawiali szampany.

Żubr w popisowej roli

Nieco lepszegostarca upolował początkiem lat 70. szef austriackich zakładów zbrojeniowychSteyer-Daimler-Pusch. Tak pisze o tych łowach na łamach książki „Wśród lasów izwierząt Bieszczad” Władysław Pepera: Życzeniegościa było wyraźne – żubr ma być stary, groźny i złośliwy (…). Wezwałemleśniczego Tadeusza Misiudę, by otropił na zakolu Sanu dwa punkty w rejoniepaśników, by jeden mieć w rezerwie. Leśniczy już wcześniej dowoził do paśnikówsiano, buraki i kukurydzę, była ponowa, żubry licznie ciągnęły do karmy. Ustaliłteż, że przychodzi stary, potężny żubr (…). Już najwyższy czas, by goodstrzelić, nie rokował nadziei hodowlanych, a jako reproduktor nie stanowiłżadnej wartości. Szkopuł był jednak w tym, że żubr był oswojony i nie bał sięludzi, musiałem więc opracować scenariusz polowania na dzikiego, groźnego iniebezpiecznego zwierza. Miał momenty, że zachowywał się groźnie, walił łbem podrzewach, ofukiwał pozostałe stado, kopał racicami ziemię, aż klękał w swejpasji.

Nadszedłdzień polowania. Niemal bezszelestnie popuszystym śniegu wysunął się z gąszczu na rzadki las olbrzymi żubr i stanął –natychmiast nas zauważył (…). Wielkie ślepia postawił w słup, był podrażnionynaszym nagłym widokiem i zaniepokojony. Wydawało się, że zaraz zaatakuje, oczym świadczył podniesiony ogon (…). Ruszył na nas błyskawicznie, jak najlepszybiegacz z dołków startowych, i kiedy był już przed nami, uderzyłem z całej siłyobu moich kolegów, wywracając ich na plecy poza grubą kłodę, na którejsiedzieliśmy. Żubr przeskoczył wysoko nad nami… (…). Dyrektor mimo swej tuszy iwzrostu wywinął kozła w powietrzu i wpadł głową w śnieg, Misiuda wisiał nogamina kłodzie, ja jako ostatni wylądowałem na brzuchu, też wywijając salto….

Myśliwi nieodpuścili – poszli za rozjuszonym bykiem na wyraźne życzenie Austriaka, którygotów był brać się z żubrem za bary. Dostrzegli go zaledwie po stu metrach, naskarpie nad Sanem. Naraz żubr wykręcasię, rusza biegiem w naszą stronę, trzepie łbem, parska, grzebie wściekle prawąracicą, aż wyrzuca śnieg wysoko! Istny obraz z hiszpańskiej areny, z walkitorreadorów z bykami. (…) Musiał ominąć wielki pień po ściętym drzewie i wtedypokazał swój bok. Padł strzał, aż zakurzyło się z łopatki. Zwierz drgnął,targnęło go po uderzeniu kuli, jak gdyby poraził go prąd elektryczny. Uszedłprzed siebie, wpadł w drągowinę, słyszymy łomot upadku (…). Dochodzimyostrożnie do króla kniei, jeszcze parę oddechów, jeszcze kilka szarpnięć łbem inieruchomieje.

Nabieszczadzkie żubry polowali też inni myśliwi – krajowi i zagraniczni –jednakże to owe cztery najbardziej zapadły w pamięć tutejszych leśników ibudowniczych.

Krzysztof Potaczała