
Od pokoleń łączą umiłowanie przyrody z sentymentem do SGGW, pod którą sławny praprzodek położył kamień węgielny. Lasy to ich świat pełen życia, trudu i nostalgii, a powierzone nadleśnictwa stały się małymi ojczyznami.
Jedna z rodowychpamiątek, o dużej wartości archiwalnej, jaką posiada wiceminister środowiskaJanusz Zaleski to „Dziennik podróży do Szwaycaryi z Kalisza”prapraprapradziadka Jerzego Beniamina Flatta (1768–1860). Ów animator oświatyzawodowej, którego ojciec przywędrował z Holandii do Wielkopolski, przez dwalata przebywał w Niemczech i Szwajcarii, gdzie spotkał się z TadeuszemKościuszką. Rozpoznanie organizacji szkolnictwa rolniczego i leśnego stało sięcelem jego misji zagranicznej, odbytej na polecenie ks. Stanisława Staszica, w imieniu Komisji Obrządku Religijnego iOświecenia Publicznego.
– Kto teraz nie podróżował nie uwierzy –czytamy w dzienniku z roku 1817 – co każdy dzień na podróży i w oberzachkosztuje (…). Upraszam więc iak nayuniżeniéy Prześw: Kom: o łaskawe ispieszne nadesłanie kwoty półrocznéy (…). Pochlebiam sobie tém mocniéy że miPrześw: Kom. prośby nie odmówi, ponieważ memu sumieniu mogę dadź zaświadczenieżem z każdéy godziny iak naygorliwiéy dla dobra kraiu starał się korzystać(…).
Dyrektor na Marymoncie
W zapiskach tego protoplasty roduznajdujemy wzmianki, jak na początku XIX w. Szwajcarzy walczyli z chrabąszczemmajowym. Leśnicy i rolnicy – dowiadujemy się – mieli wyznaczoną ilość owadów dozebrania, jako świadczenie na rzecz lasu lub gminy. Dalej natrafiamy na wieści,że Flatt sprowadził do Polski topinambur, który podówczas świeżo zawitał doEuropy, a dziś jest rośliną powszechnie używaną, głównie na poletkachłowieckich. Nie omieszkał też utrwalić spostrzeżenia, że niemieccy gospodarze mogąod poznańskich uczyć się czystości i porządku w obejściach.
Flatt zużytkował zagraniczne doświadczeniajako organizator i pierwszy dyrektor Instytutu Agronomicznego na Marymoncie, zczasem przekształconego w Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa.Ongisiejsze szkoły, wiedzione wyrocznią – „w pocie czoła będziesz pracować…”,żądały od słuchaczy harówki od świtu do zmierzchu. Ale w miejsce biblijnychostów i cierni z ziemi przeklętej hojną ręką siały dorodne ziarna wiedzy i umiejętności. Nauka, także na Marymoncie,odbywała się wieczorami, przy świecach. Niektórzy usypiali ze zmęczenia.
Życie potomnych Jerzego Beniamina Flatta potoczyło się dwoma ścieżkami.Pierwsza to farmacja (jedna z aptek obchodziła 160-lecie istnienia). Drugąstało się ziemiaństwo. O kolejnych pokoleniach – o orientacji ziemiańskiej –rodowych następców legendarnego dyrektora na Marymoncie zachowały sięszczątkowe informacje – żyli z majątku ziemskiego k. Serocka, mającprawdopodobnie związek z lasem, poprzez gospodarkę własnymi zasobami iłowiectwo.
Flattów połączyło z Zaleskimi małżeństwopraprawnuczki Jerzego Beniamina – Wandy Konarskiej z dziadkiem wiceministra –Januszem Zaleskim. Ten mariaż serc rozbudził nie tylko żywą więź z lasem iprzyrodą, ale nade wszystko, trwający przez kolejne pokolenia, sentyment dorolno-leśnej Alma Mater – SGGW, pod którą przodek położył podwaliny.
Z Piłsudskim na bolszewików
W końcu XIX w. bracia Zalescy – Tadeusz iMichał zarządzali lasami k. Petersburga. Ich bratanek – Janusz (1898 –1940),idąc śladami stryjów, chłonął nauki leśne w SGGW, należąc do pierwszegorocznika studentów w niepodległej Polsce. Akademicy wstrząśnięci nawałnicą zeWschodu szparko poderwali się do walki. Również Janusz przywdział mundurkawalerzysty i z Piłsudskim pociągnął na bolszewików.
– Jestem w tzw. fuszajleriach (…) – pisałw roku 1920 do narzeczonej. – Fuszajler jest to nazwa polska szwoleżerów,którzy straciwszy w walce o nietykalność Rzeczypospolitej swe konie, a niedoczekawszy się amerykańskich mustangów, przepędzają mile czas w komnatachBiałorusinek, uprzyjemniając go sobie nocnymi wycieczkami na bolszewików.Straty zwykle małe, kilku zabitych, rannych, bagatela. Za to zyski….
Wzrok miał kiepski, w dodatku na wojniepostradał okulary. I choć na oręż natrafiał oko w oko, ale szczęśliwie wrócił idokończył studia. Obowiązki leśniczego podjął w Jedlni k. Radomia, po czymodebrał awans na nadleśniczego Nadleśnictwa Grobla, ulubionego przez myśliwychznanych z pierwszych stron gazet, bo w sąsiedztwie Krakowa.
Zesłany do Parciak
Zacni goście przynosili nadleśniczemusplendor, ale i też narażali na wciągnięcie w wir polityki i intryg, za które zczasem Zaleski zapłacił wysoką cenę. Pech chciał, że syn Ignacego Mościckiego„przepuścił forsę” w japońskim kasynie. Dług był na tyle duży, że usiłowano gozrefundować z kasy LP. Co miało być tajemnicą przedostało się do parlamentu zasprawą generała Ferdynanda Zarzyckiego, ministra ds. przemysłu i handlu,przyjaciela rodziny Zaleskich.
– Wyciek owej informacji dyrektor AdamLoret skojarzył z moim dziadkiem i kierując się personalną niechęcią zesłał godo Nadleśnictwa Parciaki, znajdującego się na granicy z III Rzeszą – mówi wnukJanusz Zaleski. – Dziadek z bólem opuścił lasy podkrakowskie, by zamieszkaćtam, gdzie wraz z zachodem słońca diabeł mówił dobranoc.
Cios był tym dotliwszy, że trafił w leśnikawrażliwego, który litując się nad ludzką biedą odwracał się, by nie widzieć,jak parobek wynosił owies ze stajni. – To też człowiek i musi żyć – mawiałnadleśniczy, dając świadectwo, że „dobroć nie wypływa z duszy oschłej aniprzewrotnej”. Wojna zastała go w Parciakach, na tym „skazaniu”, na którym nieznalazł leku na smutek serca. W roku 1940 został wywieziony do Sachsenhausen, anastępnie stał się jednym z pierwszych więźniów obozu koncentracyjnegoGross-Rosen, gdzie zginął.
Z SGGW na Mazury
Syn Janusza – Jerzy reprezentował równieżpierwszy rocznik WL SGGW, tyle że po zakończeniu II wojny światowej. Rocznikten był niezwykle barwny. Duże zróżnicowanie wieku, wielu studentów wprost zpartyzantki, nawet jeden postrzelił się na wykładzie. Ale rocznik też bogaty windywidualności, w osobach późniejszych profesorów, jak Jan Dominik, JerzyWażny, Ryszard Zaręba, Mikołaj Borowski. I co ciekawe – mocno zintegrowany.
Jerzy trafił w roku 1950 na Warmię iMazury, czyli ziemię odzyskaną, niekiedy zwaną niczyją, gdyż żądną przywracaniaosadnictwa i leśnych struktur. Na krótko objął Nadleśnictwo Orneta, potemZaporowo, by wreszcie w Wipsowie poczuć się jak w domu.
Zaangażowany leśnik, skuteczny hodowca.Zwolennik udogodnień w lesie, czego potwierdzeniem był jego nowatorski system„bezkwitowego” wywozu drewna, ułatwiający pracę leśnikom i życie odbiorcom.
Jerzy Zaleski przygotował projekt irozpoczął budowę nowej siedziby Nadleśnictwa Wipsowo. Przykładał wagę dowyników szkółkarstwa, wprowadził szereg udanych prób naturalnych odnowieńdrzewostanów bukowych, podzielając pogląd myśliciela i lekarza AntoniegoKępińskiego, że „natura jest mądrzejsza od wszystkich ludzkich pomysłów”.
Syn – dzisiejszy wiceminister zapamiętał,że ojciec Jerzy nigdy nie podwiózł dzieci służbowym samochodem, nawet nadjezioro odległe o 1,5 km. – To własność państwowa – argumentował. Nie korzystałze sprzętu Nadleśnictwa ani z usłużnych rąk pracowników przy uprawie swoich 2ha, dających m.in. wypas krowie, którą sam doił. Nie miał sentymentu dopolowania. Dubeltówki używał głównie do płoszenia skrzydlatych rabusiów zwilczym apetytem na kury.
Jerzy Zaleski nie pozostał w Wipsowie, zktórym zżył się jak z macierzą. Pod koniec lat 70., KW partii obmyślił, byjedną z leśniczówek zaadaptować na cele reprezentacyjne i łowieckie. Zaleskibył przeciw. Zatarg z „przewodnią siłą” skutkował odebraniem Nadleśnictwa.Zmiana, choć krzywdząca człowieka, wyszła na dobre olsztyńskim lasom, gdyżJerzy, w roli inspektora obwodowego, znakomicie wykorzystał bogactwo swoichdoświadczeń. Najbardziej cenił opinie kontrolowanych, gdyż miało dla niegoznaczenie jaką pamięć po sobie zostawia.
Oczarowanie Ornetą
Syn Jerzego – Janusz Zaleski spędziłdzieciństwo w środku lasu, gdzie z obcych docierali tylko myśliwi i grzybiarze.Na ganku słuchał rykowiska, a tuż za domostwem znajdował jagody i grzyby – smaklasu, dosłownie i w przenośni. Zwierząt było pełno, podobnie jak dziś.Nieopodal cztery jeziora czarownie wpisane w przyrodniczą tożsamość Warmii iMazur.
Mostem między chłopcem a lasem nadewszystko stała się, jakże pociągająca, praca ojca. Syn z zachwytem śledziłsunące sanie wypełnione drewnem. Przyglądał się żywicowaniu, pomagał w sadzeniulasu. To wszystko zapadało w jego wnętrze. Więcej – to pozostało. W „ogólniaku”myślał o farmacji, ale gdy nastał czas decyzji wybrał las, zwyciężyła uczelniaprzodków. Z czasem pomnażanie wiedzy leśnej łączył ze zdobywaniem ekonomicznychumiejętności w SGPiS (obecnie SGH), gdy przejściowo pracował w ZakładzieEkonomiki Leśnictwa prof. Andrzeja Klocka. Ekonomia poszerzyła horyzontyasystenta, ale ekonomistą nie został, gdyż po 2,5 letnim epizodzie naukowym,wybrał służbę lasom olsztyńskim. Najpierw adiunkt, potem inżynier nadzoru,zastępca nadleśniczego i wreszcie nadleśniczy Nadleśnictwa Orneta.
– Nadleśnictwo to objąłem po 35 latach odustąpienia taty. Myślę, że cezura czasowa jest na tyle duża, że awansu mojegonie można podciągnąć pod nepotyzm – żartuje wiceminister.
Zanim rozpoczęto uczone mowy o programachretencji, nadleśniczy Janusz Zaleski wyregulował siedem zbiorników ze środkówNadleśnictwa i EkoFunduszu, co – przyznaje – wtedy było łatwiejsze z uwagi naprostsze procedury. Dumny jest z zalesienia 2,5 tys. ha w ciągu siedmiu lat imiłe jego oczom są młodniki wyrosłe z zakładanych przezeń upraw.
Ówczesny nadleśniczy wybudował i odnowiłliczne leśniczówki w harmonii z krajobrazem i regionalnym stylem, bogatozdobionym pruskim murem. Po przejściu do DGLP zainicjował wydanie albumu„Architektura sadyb leśnych”, gdyż uważa, że jest ona, podobnie jak las,nieprzebranym skarbem, tyle że na niwie kultury. Pasja architekturą leśną to wdużej mierze efekt fascynacji Ornetą. Tę starą, dostojną mieścinę, wespół zNadleśnictwem, Janusz Zaleski uznaje za swoją małą ojczyznę, którą staleodwiedza, by napotkać lot mewy, zapomnieć o czasie, marzyć o niemożliwym,czerpać radość z odnajdywania śladów młodości.
Warszawskie awanse
Nowy wiek przyniósł warszawskie awanseJanusza Zaleskiego, poczynając od zastępcy dyrektora generalnego LP. Jegodzieło to Centrum Koordynacji Projektów Środowiskowych. Z czasem zasiadł wgabinecie ministra Macieja Nowickiego, jako podsekretarz stanu w MŚ. Funkcję tęwciąż pełni, łącząc ją z kompetencjami Głównego Konserwatora Przyrody, a nadzórnad LP z pieczą nad Parkami Narodowymi, co uważa za dobre połączenie,wymagające dużo pracy i dające satysfakcję. Jako członek Komitetu do SprawEuropejskich Rady Ministrów nadzorował – z ramienia Ministra Środowiska –organizację XIV sesji Konferencji Stron ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonychw sprawie zmian klimatu wraz z IV sesją Spotkań Stron Protokołu z Kioto wPoznaniu.
Czy warto było porzucić las dla wielkiegoświata? Wiceminister odpowiada słowami znanego piosenkarza – „Nie żal nic. Iżal tak wiele”. Ponadto dodaje: – Wciąż czuję się leśnikiem, bo leśnictwo tosłużba przyrodzie i społeczeństwu, tak w konkretnym lesie, jak i resorcie.
Dariusz – wnuk Jerzego i bratanekpodsekretarza stanu, zapałał do SGGW wzmożoną sym-patią, gdy w studentceleśnictwa – Magdalenie znalazł miłość życia. Małżonkowie, choć osłuchani ogórnych awansach przodków, byli szczęśliwi, gdy po stażu w NadleśnictwieWipsowo zostali robotnikami leśnymi, co otwarło im drogę do posadpodleśniczych. Czy Wipsowo, gdzie dziadek zostawił najlepsze lata, stanie sięich małą ojczyzną? Póki co są pewni, że wiedza, o którą zabiegał sławnypraprzodek, a potomni stosowali ją w praktyce, jest kamieniem węgielnym, najakim mogą budować swoją małą leśną ojczyznę wszędzie tam, gdzie zostanąrzuceni przez los.
Emilian Szczerbicki