
Działania człowieka rodzą wiele negatywnych skutków dla lasów w sąsiedztwie miasta. Naszym celem jest ograniczanie tych skutków oraz budowanie wokół lasu konsensusu społecznego – mówi Robert Płaski, nadleśniczy Nadleśnictwa Kielce.
Nadleśnictwo Kielce należy chyba doczołówki nadleśnictw najbardziej „zakotwiczonych” w mieście.
Są aglomeracje, choćby śląskie, które podtym względem znacznie nas dystansują. Na terenie 200-tysięcznych Kielc wgranicach miasta znajduje się blisko 2000 ha lasów, a w bezpośrednimsąsiedztwie miasta kolejne 6000 ha lasów. Lasy okalają aglomerację i graniczą znią na długości 70 km. Z tych liczb wynika, że dane jest nam przeżywaćwszystkie problemy, jakie towarzyszą koegzystencji miasta i lasu.
Poważne są to problemy?
Otwartość lasu dla społeczeństwa jestwielkim osiągnięciem, które ma swoje skutki uboczne, jak naruszenia stanuposiadania czy szkodnictwo leśne. Skutki te są może tym większe u nas, gdyżlasy podkieleckie, położone na górzystych terenach, są bardzo atrakcyjne iprzyciągają m.in. miłośników różnych sportów. Stale przybywa np. chętnych dobudowy wyciągów narciarskich.
Co najbardziej daje się we znaki?
Rozwój sportów ekstremalnych. Nagminne sąnielegalne wjazdy samochodów terenowych, quadów i motocykli krosowych, którepowodują rozjeżdżanie dróg leśnych nie tylko w lasach znajdujących się wgranicach miasta, ale także i w przyległych. Tego typu sporty są w jawnejkolizji z ochroną przyrody, a na terenie nadleśnictwa mamy dziesięć rezerwatóworaz znaczną część kompleksów objętych programem Natura 2000. Motorowe isamochodowe wyczyny kłócą się też z oczekiwaniami innych użytkowników lasu.Oburza to ludzi, którzy las w mieście traktują jako miejsce wypoczynku, niemaljak park, w którym poszukują ciszy i spokoju, a znajdują ryk silników.
Nadleśnictwo panuje nad tym żywiołem?
Jest to bardzo trudne. Realnie możemy gotylko ograniczać i to robimy, dzięki dobrej współpracy z policją i strażąmiejską. Pewne efekty przynosi działalność edukacyjna prowadzona wspólnie zklubami motorowymi oraz organizacja rajdów motorowych, po to, by tego typurekreację ujmować w pewne karby organizacyjne.
Jadąc do miasta od północy widać, jakpodkieleckie lasy mocno cierpią z powodu przebudowy trasy S7.
Nie chodzi tylko o samą trasę, ale także odrogi doprowadzające i zjazdy, które nie tylko zabierają nam tereny leśne podinwestycje, ale co gorsza, szatkują je na mniejsze kompleksy. Do tego dochodząinwestycje infrastrukturalne: energetyczne, gazownicze, które, podobnie jak drogi,są bardzo pożądane, ale skutecznie burzą odwieczną strukturę lasu, niszczącm.in. naturalne ciągi przemieszczania się zwierząt. Tym samym zmniejsza sięareał żerowania, co zmusza zwierzynę do zagęszczenia populacji, w efekcieczego rosną szkody na skutek nadmiernego zgryzania drzewek przez jeleniowate.
Dodam, że wokół Kielc jest dużo kopalnimateriałów mineralnych, które przy obecnym boomie budowlanym radykalniezwiększyły wydobycie, tym samym wchodząc na niższe poziomy, co dodatkowozaburza, już i tak nie najlepsze, stosunki wodne. Najdotkliwiej reaguje jodła –zaczyna się to od redukcji garnituru igieł, potem następuje przerzedzeniekorony. Słowem – słabnie kondycja biologiczna drzewostanów, powodując z koleiuaktywnienie się szkodników, głównie mszyc.
W wielu regionach leśnicy narzekają na tzw.nowobogackich, którzy z willami wciskają się w las. Pan też ma z nimi kłopoty?
Trendem światowym jest to, że mieszkańcyzwłaszcza dużych aglomeracji emigrują poza miasto i za najbardziej atrakcyjnemiejsce uznają bliskość lasu. Kto buduje się dziś, jutro chce mieć dobrydojazd, najlepiej asfaltowy. Gmina na ogół spełnia ten postulat, a po wykonaniu„asfaltówki” obniża nośność pojazdów do 8 ton. Bywa, że znacznie komplikuje torealizację zadań gospodarczych, np. jesteśmy pozbawiani możliwości wywozudrewna.
Sąsiedzi spazmatycznie reagują na dźwiękpilarki?
Dochodzi niekiedy do poważnych pretensji,że nie po to budowali się pod lasem, by za ich płotem wycinano drzewa. Alewynika to głównie z niewiedzy tych ludzi. Musimy im tłumaczyć, że z powodu ichdomów nie zostanie ograniczona gospodarka leśna, która przewiduje przecieżpozyskiwanie drewna, kiedy drzewostan wchodzi w wiek rębny. Unikamy przy tymprowadzenia powierzchni rębniami zupełnymi.
Dopracował się Pan metod obrony przedtakimi atakami?
Nawet zabiegi trzebieżowe nagłaśniamy wlokalnych mediach, by w ten sposób ograniczyć zbędne telefony do różnychinstytucji, że oto „lasy są dewastowane”. Wysyłam też swoich specjalistów, byna miejscu objaśniali sąsiadom lasu, jaki jest cel naszych działań.
Zdarzają się naruszenia stanu posiadanialasów?
We wcześniejszych latach były przypadkinielegalnego wciskania różnego rodzaju zabudowań do lasu. Wspólnie z miastemwypracowaliśmy standardy współpracy, dzięki którym dziś nie jest to możliwe.Zdarza się, że ktoś chce postawić płot w naszej granicy czy nawet przesunąć gokilka metrów w głąb lasu. Na takie próby natychmiast reaguje nasza służbaterenowa, która nie musi sięgać do map, gdyż granice leśne ma wypisane w pamięci.
Jak dobrze mieć sąsiada – głoszą słowapiosenki.
Dobrego tak, ale z pewnością nie takiego,który nagminnie wyrzuca śmieci przez płot do lasu. Swoje dokładają turyści imiejscowi przedsiębiorcy.
Dużo Pan wydaje na usuwanie śmieci?
Około kilkudziesięciu tysięcy złotych wciągu roku. To i tak niska kwota, dzięki temu, że organizujemy dużo społecznychakcji sprzątania lasu. W sukurs przychodzą nam „zielone patrole”, złożonegłównie z harcerzy, którzy lokalizują śmieci i z pomocą straży miejskiej zmuszająwłaścicieli działek – w tym leśnych – do ich usunięcia, kiedy sprawstwo jestewidentne. Na utrzymanie lasu w perfekcyjnej czystości, bez pomocyspołeczników, można byłoby wydawać każde pieniądze.
Sąsiedztwo miasta to różne możliwościzarabiania. Wpływa na destabilizację załóg zul, a tym samym wyższe ceny usługleśnych?
Nie obserwujemy takiej korelacji. Kadra zuljest stabilna i świadczy usługi po cenach porównywalnych z sąsiedniminadleśnictwami. Kielecki rynek pracy jest daleki od eldorado. Przekwalifikowaniesię pracownika leśnego na inną profesję wbrew pozorom nie jest proste.
Zarządca lasów krajowych w Berlinieinkasuje od przedsiębiorstw wodociągowych 20 mln euro rocznie za lokalizacjęujęć na terenach leśnych. W niektórych krajach płaci się za edukacje leśną.Myślał Pan kiedykolwiek o takich rozwiązaniach?
Las daje miastu wiele dóbr. Mam na myśliabsorpcję CO2, rezerwuary wody itp. Tu i ówdzie mówi się, że dobra te powinnymieć jakąś cenę, co wymagałoby stworzenia formuły prawnej, pozwalającej na inkasowanieodpłatności. Musielibyśmy jednak zmienić filozofię relacji las – społeczeństwo.A przecież broniąc pańs-twowego statusu lasów, używamy – jako koronnegoargumentu – tego, że społeczeństwo ma bezpłatny dostęp do wszelkich dóbrleśnych. Pobranie nawet jednej złotówki za wstęp do lasu zmienia w sposóbistotny utrwaloną od pokoleń, a w ostatnich latach mocno wypro-mowaną, ideępowszechnej dostępności lasów dla społeczeństwa.
Leśnik pracujący w mieście powinienzarabiać tak samo jak w głuszy, gdzie koszty utrzymania są nieporównywalniemniejsze?
Kiedyś pracowałem w nadleśnictwie„terenowym”, a dziś w nadleśnictwie niejako miejskim. Trudno jednoznaczniepowiedzieć, gdzie jest lepiej. W mieście jest więcej sytuacji konfliktowych iżycie droższe , a w „terenie” wozi się dzieci do szkoły po kilka kilometrów wjedną stronę, co też kosztuje. Są leśnicy, którzy wolą żyć obok miasta, sąrównież tacy, co kochają „teren”, a owe preferencje zależą od indywidualnychpredyspozycji. Po to nadleśniczowie mają rozeznanie i kompetencje w zakresiestanowienia płac, by decydowali komu, gdzie i ile się należy.
Gdzie mieszkają Pana pracownicy?
Terenowi w osadach. Charakter pracy leśnikawymaga – moim zdaniem – by ci, którzy tworzą służbę terenową, żyli w miejscuswojej pracy. Wtedy bowiem leśniczy czy podleśniczy ma wgląd w las również pogodzinach służby, jest postrzegany jako realny gospodarz, a nie leśny urzędnikdojeżdżający do pracy.
W projekcie nowelizacji ustawy o lasach byłzapis, by lasy w obrębie miast wchodziły w zarząd municypalny. Zgadza się Pan ztą propozycją?
Nie od dziś pokutuje błędny pogląd, żepanaceum na rozwiązanie trudnych problemów jest reorganizacja. Zarząd nadlasami zawsze jakiś być musi. Jeśli owe 2000 ha. odeszłoby z mojegoNadleśnictwa, to trafiłoby najprawdopodobniej pod kuratelę utworzonego wmagistracie Wydziału Leśnictwa, nadzorowanego przez wiceprezydenta nie będącegoleśnikiem. A gdzie spójność kompleksów, których życie przyrodnicze nieprzebiega przecież po granicy miasta? Wreszcie gdzie ciągłość zarządzania iwiedzy o tutejszych lasach, sukcesywnie przekazywanej – w ramach jednejadministracji leśnej – kolejnym generacjom leśników? Im więcej jest problemów wlasach miejskich, tym bardziej wymagają kompetentnego, ustabilizowanego i ciągłegonadzoru.
Truizmem jest powiedzenie, że miasto i laswymagają konsensusu? Mimo to nie jest on łatwy do osiągnięcia?
Porozumienie ze środowiskami społecznymiosiągnęliśmy w takim stopniu, że lasy podmiejskie rozwijają się prawidłowo, amy leśnicy spełniamy stale rosnące oczekiwania ludzi. Nie wiemy, w jakimkierunku pójdzie rozwój społeczno-gospodarczy za 20 czy 50 lat? Czy w stronęuszanowania przyrody, czy bardziej w kierunku industrialnym, pozostawiając jąna boku? Budowanie konsensusu nie jest więc aktem, lecz permanentnym procesem,gdyż mamy do czynienia z funkcją z wieloma zmiennymi. Passa gospodarcza,wyzwania, potrzeby społeczne, aspiracje, zachowania – to owe zmienne, które nonstop ewoluują.
Rozmawiał: Emilian Szczerbicki