
Łacińska sentencja Memento mori (Pamiętaj o śmierci) jest pozdrowieniem zakonnym w wielu zgromadzeniach o surowej regule, m.in. kamedułów, kartuzów i trapistów. Jej nieustanne powtarzanie ma uzmysłowić nieuchronność nadchodzącego końca oraz to, że nie mamy na to najmniejszego wpływu.
Słowa te mają dla nas szczególne znaczenie w pierwszych dniach listopada, gdy jak co roku odwiedzamy mogiły bliskich nam osób pochylając głowę w zadumie nad kruchością ludzkiego istnienia. W tym szczególnym okresie warto pamiętać, że nie tylko nas czeka taki los. Nieuchronne przemijanie dotyczy bowiem wszystkich istot na Ziemi w tym również olbrzymich, pomnikowych drzew. Co prawda większość z nich żyje znacznie dłużej niż człowiek, prędzej lub później nadejdzie jednak ich kres. Poniżej chcielibyśmy przedstawić Państwu kilka martwych już, słynnych drzew, które – mimo iż zakończyły swój żywot – pozostają w ludzkiej pamięci stanowiąc przyczynek do refleksji i zadumy nad nieuchronnością przemijania, które nie omija nawet największych i najpotężniejszych.
Dąb Napoleona (ok. 1300–2010)
Naszą podróż wypada rozpocząć od prezentacji tego, co pozostało po Dębie Napoleona – jeszcze rok temu drzewo to – liczące 1042,5 cm obwodu pierśnicowego – było najgrubszym dębem (jeśli nie drzewem w ogóle) rosnącym na terenie Polski. Niestety, stało się ofiarą ludzkiej bezmyślności, wandalizmu i głupoty. Zresztą do ludzi nie miało ono od zawsze szczęścia. Co najmniej trzykrotnie (w 1925, 2006 i 2010 r.) stawało bowiem w płomieniach i za każdym razem przyczyną pożaru było najprawdopodobniej przypadkowe (a przynajmniej taką trzeba mieć nadzieję) podpalenie. Już pożar z 1925 r. poważnie uszkodził sędziwe, zapewne co najmniej 600-letnie wówczas drzewo. Kolejny incydent miał miejsce w 2004 r. (zdaniem ekspertów prawie na pewno było to podpalenie, choć, gdy przed laty zamieściliśmy wzmiankę o tym do Redakcji nadeszły liczne listy z protestami pochodzące od okolicznych mieszkańców). Na skutek gwałtownego pożaru znaczna część korony uległa zniszczeniu – pierwotnie wydawało się nawet, że leśny olbrzym już wtedy zakończył swój żywot – jednak w 2006 r. na niektórych gałęziach pojawiły się zielone listki i była nadzieja, że ów niezwykły pomnik przyrody zdoła powrócić do zdrowia, by cieszyć nas swym widokiem jeszcze przez co najmniej kilkadziesiąt lat. Niestety, w nocy z 14 na 15 listopada 2010 r. drzewo ponownie stanęło w płomieniach. Mimo wysiłków straży pożarnej zaalarmowanej przez przypadkowego przechodnia nie udało się go uratować – wypalony pień załamał się i przewrócił. Tym razem nikt nie miał już wątpliwości, że było to podpalenie, być może nawet celowe, zaś miejscowe nadleśnictwo, którego pracownicy przez wiele lat z zaangażowaniem opiekowali się sędziwym drzewem, wyznaczyło wysoką nagrodę pieniężną za wskazanie sprawcy tego bezprecedensowego aktu wandalizmu, który pozbawił nasz kraj najgrubszego okazu dębu i zarazem jednego z najcenniejszych drzew. Winowajcy do dzisiaj jednak nie znaleziono. Samemu drzewu życia zresztą i tak by to nie przywróciło…
Dąb z Lekowa (ok. 1400–2002)
Dąb Napoleona nie jest jedynym pomnikowym drzewem, które spłonęło na skutek ludzkiej nieuwagi. Innym przykładem takiego zdarzenia jest historia dębu z Lekowa niedaleko Świdwina. Drzewo to, rosnące niegdyś przy budynku miejscowego leśnictwa miało ok. 900 cm obwodu pnia, zaś jego wiek mógł przekraczać nawet 600 lat. Cieszyło się stosunkowo dobrym stanem zdrowotnym aż do 2002 roku. Jak na ironię, pośrednio przyczyną jego śmierci stały się… prowadzone prace konserwatorskie mające poprawić kondycję drzewa. Odcięte gałęzie składowane blisko pnia zostały przypadkowo podpalone, podobno przez bawiące się dzieci. Olbrzymie drzewo stanęło w płomieniach. Akcja gaśnicza trwała prawie dwie doby i uczestniczyły w niej trzy jednostki straży pożarnej wspomagane przez wojsko. Gaszenie pożaru było tym trudniejsze, że wypróchniały w środku pień działał jak komin podsycając płomienie, ponadto spadające wokół płonące gałęzie stanowiły duże zagrożenie dla walczących z żywiołem osób. Drzewa, niestety, nie udało się uratować. Obecnie pozostał po nim jedynie wypalony kikut pnia o wysokości ok. 10 m, który jednak nadal imponuje swymi rozmiarami. Warto dodać, że tuż obok, w odległości zaledwie 150–200 m rośnie inny okazały dąb o obwodzie pnia 650 cm. Pozostaje więc mieć nadzieję, że za 100 czy 200 lat będzie mu dane osiągnąć gabaryty i wiek swego dawnego sąsiada.
Dąb Hermanna (ok. 1400–1992)
Kolejnym drzewem, po którym zostały dziś już tylko szczątki jest Dąb Hermanna (zwany również niekiedy Lubuskim Bartkiem), rosnący niegdyś w rozległym Parku Mużakowskim. Park ten stanowi jedyne w swym rodzaju miejsce, zaś wspomniane drzewo zostało nazwane imieniem jego założyciela – słynnego ogrodnika, i – zarazem – jeszcze słynniejszego podróżnika, kobieciarza, hulaki, pisarza i ekscentryka w jednej osobie – księcia Hermanna von Pückler-Muskau (1785–1871) – pana na Bad Muskau. Na podstawie historii życia tego niezwykłego człowieka można by napisać niejedną książkę. Ponieważ w dzieciństwie sprawiał poważne problemy wychowawcze (m. in. zamknięty za karę przez wychowawcę w wieży sprytnie sfingował swoje samobójstwo), zrozpaczeni rodzice oddali go do elitarnego ośrodka wychowawczego dla młodych arystokratów. Tam – w ramach terapii – miał za zadanie uprawianie kawałka ziemi w ogrodzie. Doświadczenie to zaszczepiło w nim miłość do ogrodów, którą to pasję później konsekwentnie wprowadzał w życie i to z niespotykanym rozmachem, zakładając swój park. Wcześniej jednak rozpoczął studia prawnicze (szybko go znudziły) i zrobił błyskotliwą choć krótką karierę wojskową (zasłynął jako świetny strzelec i doskonały szermierz oraz utalentowany oficer, ale szybko wyrzucono go z armii za niezliczone pojedynki i ogromne karciane długi). W 1811 r. odziedziczył po zmarłym ojcu olbrzymie dobra w dolinie Nysy i z zapałem zaczął zakładać tam swój piękny ogród łożąc na niego wielkie sumy. Równolegle – odbywając liczne wojaże – zyskał w całej Europie wspomnianą wcześniej sławę amanta i awanturnika. Wkrótce ożenił się ze starszą od siebie o 9 lat, ale bogatą i piękną Lucie Anną Wilhelminą von Pappenheim. Żona podzielała jego ogrodnicze pasje i wspólnie sprawili, że Park Mużakowski przyćmił swym wyglądem większość parków angielskich w Europie. Książę żył z żoną w swego rodzaju wolnym związku i wciąż utrzymywał niezliczone grono kochanek, na co jego towarzyszka życia wspaniałomyślnie przymykała oko. Podczas jednej ze swych podróży na Bliski Wschód wywołał jednak prawdziwy skandal kupując na targu w Abisynii młodziutką niewolnicę Ajiameh Makhubę, która stała się jego największą miłością i fascynacją. Wkrótce jednak dziewczyna, która źle znosiła surowy dla niej europejski klimat, zmarła, a książę powrócił do żony, a raczej – byłej żony, ponieważ wcześniej – w braku dalszych funduszy na rozwój parku (Pückler – w przeciwieństwie do swego ojca – znacznie lepiej wydawał pieniądze, niż je zarabiał) postanowili się rozwieść aby… mógł sobie poszukać nowej, bogatej panny z zamożnego domu (co zresztą intensywnie czynił m. in. w Londynie). Mimo tych zabiegów w 1845 r. zmuszony był sprzedać swój ukochany majątek – przeniósł się wtedy do Branitz i zaczął tworzyć tam kolejny park. Po śmierci Lucie nieco przygasł, ale wkrótce powrócił do dawnego, pełnego temperamentu życia. Zmarł w wieku 86 lat w trakcie planowania kolejnej podróży – tym razem do Włoch. Po niezwykłym księciu-ogrodniku pozostały niezliczone gorące listy, wiele świetnych książek (jego dzieła cieszyły się ogromną popularnością wśród czytelników), słynny przepis na lody (książę był również znanym smakoszem) oraz jedyny w swoim rodzaju park. W chwili obecnej liczy on ok. 550 ha z czego ok. 2/3 znajduje się po polskiej stronie Nysy. Park przecina 50 km ścieżek wiodących przez lasy i rozdzielające je łąki. W 2004 r. został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie brakuje w nim starych, olbrzymich drzew, a Dąb Hermanna był jednym z najokazalszych. Niewykluczone, że to właśnie w cieniu jego konarów zrozpaczony książę pogrzebał serce swej ukochanej Makhuby. Samo drzewo zakończyło swój żywot w 1992 r. Spłonęło na skutek uderzenia pioruna. W chwili śmierci liczyło zapewne co najmniej 600 lat i około 900 cm obwodu pnia. Do dziś zachował się fragment jego nasady dający pojęcie o rozmiarach tego leśnego olbrzyma. W 1998 r. w jego wnętrzu posadzono następcę – młode drzewo, dziś już dość okazałe, które za kilkaset lat będzie miało szansę osiągnąć rozmiary swego słynnego poprzednika. Warto dodać, że w Parku Mużakowskim znajdują się również szczątki pnia innego okazałego dębu zwanego Dębem Klementyny. W tym przypadku również posadzono tuż obok kolejne, młode drzewko.
Dąb Maciek (ok. 1300 (?)–ok. 1969)
Szczątki martwych drzew – nawet tych szczególnie okazałych – z czasem niszczeją i stopniowo zanikają. Przykładem tego mogą być pozostałości po dębie Maćku zwanym też Dębem Rudziszki. Drzewo to rosło niegdyś w parku dworskim w Rudziszkach nieopodal Węgorzewa tuż obok granicy polsko-rosyjskiej (z obwodem kaliningradzkim). Miało najprawdopodobniej ok. 900 cm obwodu pnia (choć niektóre źródła – jak chociażby Wikipedia – podają nawet 13,2 m – w to ostatnie raczej trudno uwierzyć, chyba, że chodziło o obwód pnia mierzony tuż nad gruntem). Jego wiek w latach 60. XX w. szacowano nawet na 950 lat (szacunki te nie były jednak poparte badaniami naukowymi i należy traktować je jako mocno zawyżone). Drzewo zamarło najprawdopodobniej pod koniec wspomnianych lat 60. i – sądząc po zachowanych śladach – zostało usunięte. Do dzisiaj zachowały się resztki olbrzymiego pniaka, na podstawie których można wytyczyć przybliżony zarys obwodu pnia. Innymi pamiątkami po tym imponującym drzewie są już tylko nieliczne, archiwalne fotografie.
Dąb Nadwiślański (ok. 1650–2011)
Nie wszystkim pomnikowym dębom udaje się osiągnąć aż tak imponujący wiek i rozmiary jak opisanym dotąd drzewom. Niekiedy, mimo dobrej kondycji zdrowotnej, giną znacznie wcześniej. I nie zawsze ich kres wyznacza pożar, zdarza się, że kres przychodzi również za sprawą… wody. Tak stało się w 2011 r. z Dębem Nadwiślańskim pomnikiem przyrody o obwodzie pnia ok. 550 cm rosnącym w Kromnowie niedaleko Wyszogrodu. Drzewo to znajdowało się tuż nad Wisłą nieopodal wału przeciwpowodziowego. Wiosną bieżącego roku spiętrzona woda królowej naszych rzek podmyła jego korzenie i spowodowała wywrócenie się okazałego dębu. Jego pień wraz z częścią konarów pozostawiono na pamiątkę nieopodal wału, zwłaszcza, że drzewo to było pomnikiem nie tylko przyrody, ale – po części – również martyrologicznym. W jego bezpośredniej bliskości znajduje się bowiem monument upamiętniający tragedię, jaka dotknęła okoliczne miejscowości w 1939 roku. To tutaj hitlerowscy żołnierze dokonali jednej z najkrwawszych zbrodni kampanii wrześniowej. 18 września 1939 r. w okolicach Śladowa rozegrała się bitwa pomiędzy oddziałem Wojska Polskiego, a przeważającymi siłami niemieckimi. Wobec bohaterskiego oporu Polaków najeźdźcy użyli cywilnych mieszkańców okolicznych miejscowości jako „żywych tarcz”. Po poddaniu się polskich żołnierzy hitlerowcy zgromadzili ok. 300 jeńców oraz cywili na tzw. „główce” wiślanej (rodzaj umocnienia brzegu rzeki chroniącego przed jej meandrowaniem zbudowanego najczęściej z kamieni i faszyny; z wyglądu przypomina nie dokończoną tamę), rozstrzelali ich, zaś ciała utopili w rzece. W masakrze zginęło 298 osób (wg niektórych źródeł ofiar było więcej), w większości mężczyzn w wieku od 15 do 75 lat. Wspomniane drzewo – obok pomnika – stanowiło więc, i nadal stanowi, swoistą pamiątkę tych krwawych wydarzeń.
Sosna Powstańców (ok. 1780–1982) i Wiąz Pawiacki (ok. 1850–1984)
Wspominając nieżyjące już drzewa będące jednocześnie świadkami tragicznych wydarzeń z historii naszego narodu nie sposób pominąć jeszcze dwóch: Sosny Powstańców w miejscowości Górki leżącej na obszarze Kampinoskiego Parku Narodowego oraz Wiązu Pawiackiego z warszawskiego Pawiaka. O tym drugim drzewie już jednak pisaliśmy na łamach „Lasu Polskiego”. Przypomnijmy więc tylko, że uschło ono w 1984 r. na skutek holenderskiej choroby wiązów i przez ponad 20 lat udało się zachować jego szczątki w niemal niezmienionym stanie. Dopiero w 2004 r. zostały one usunięte (drzewo stanowiło zagrożenie dla przechodniów) i zastąpiono je wierną kopią z brązu odsłoniętą 8 czerwca 2005 roku. To niezwykłe drzewo dosłownie stało się więc pomnikiem – już nie przyrody, ale martyrologii naszego narodu.Sosna Powstańców z Górek stała się natomiast uczestnikiem innej narodowej tragedii. W 1863 r. w trakcie tłumienia powstania styczniowego żołnierze carscy wieszali na niej schwytanych w Puszczy Kampinoskiej powstańców. Głównie była to warszawska młodzież z oddziału Walerego Remiszewskiego szukająca schronienia po potyczce pod Górkami z siłami rosyjskimi dowodzonymi przez gen. Krüdenera. Wg legendy to wtedy, pod ciężarem ciał pomordowanych, gałęzie sosny charakterystycznie wygięły się do dołu. Taki pokrój drzewo to zachowało aż do śmierci w 1982 r. W miejscu tej tragedii dziejowej zostały ustawione trzy krzyże i mała drewniana kapliczka, obecnie wznosi się tam okazały pomnik w kształcie ołtarza. W 1984 r. sędziwe, najprawdopodobniej co najmniej 150-letnie drzewo złamało się i runęło. Jego szczątki zabezpieczono i pozostawiono na miejscu na pamiątkę tragicznego losu młodych powstańców styczniowych. Z jednego z konarów wykonano ponadto 20 pamiątkowych krzyży, które zostały wręczone wybranym osobom, m.in. osobistościom świata polityki i hierarchom kościelnym. Dzisiaj leżąca sosna stanowi jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego i – obok pobliskiego cmentarza w Palmirach – jest stałym punktem wycieczek odwiedzanym przez licznie przybywających w te strony turystów.
Tekst i zdjęcia: Paweł Zarzyński
Na zdjęciu Dąb Napoleona