Parę słów o Ładzie Nivie

1 sierpnia 2006 10:35 2006 Wersja do druku

Spośród wielu nadawanych nazw dwie najlepiej oddają charakter tego pojazdu i związki, jakie powstają między nim i jego właścicielem: Zagłada i Kochaj albo rzuć.

Niva to pojazd produkowany od początku lat 80., który przez ćwierć wieku zewnętrznie niemal się nie zmienił. Dobrze przemyślane rozwiązania konstrukcyjne, doskonale uwzględniające potrzeby jazdy w terenie, pożeniono jednak z przerażającą jakością wielu podzespołów i finalnego montażu.
Z pierwszymi 5-6 tys. przejechanych kilometrów wiążą się z reguły ciągłe naprawy i regulacje: cieknące wszystkie uszczelki, awarie układu elektrycznego, zacinające się zamki. W tym czasie użytkownik przekonuje się, że niektórych elementów nigdy nie uda się wyregulować (układ przeniesienia napędu) albo będzie to wymagało zmian w konstrukcji (układ kierowniczy).


W moim pojeździe przez pierwsze trzy lata (50 tys. km) nawaliło wiele rzeczy. Rozrusznik po rozebraniu i sklejeniu luźnych, niechlujnie zmontowanych blach, do dzisiaj chodzi bez zarzutu. Trzeba było wymienić niemal wszystkie uszczelki i uszczelniacze, gdyż fabryka nie uznaje silikonu jako uzupełnienia uszczelki. Odmówiły pracy: sonda lambda, pompka paliwa, sterowanie pracą wentylatora chłodnicy, korektor siły hamowania, lusterka (na wietrze składały się jak uszy słonia), uszczelka pod głowicą, siłownik sprzęgła i hamulców, sprzęgło. Ukręciły się osie wycieraczek, skorodowały zderzaki na skutek połączenia elementów aluminiowych i stalowych, tak samo jak bębny hamulcowe - jeżeli nie zdejmie się ich co pół roku dla oczyszczenia z warstwy aluminium napęczniałego na styku ze stalową piastą - będzie je można zdjąć dopiero po rozłupaniu młotem. Nawaliło wiele innych rzeczy, których już szczęśliwie nie pamiętam. Nie wspominam elementów zawieszenia, bo to chyba norma dla samochodu, który dużo jeździ w terenie.
Samochód jest głośny - od prędkości około 90 km/h głośno wyje skrzynia rozdzielcza, chociaż subtelnymi zmianami jej położenia można to znacznie zredukować. Dołożenie kilku warstw mat tłumiących i zapełnienie niektórych pustek konstrukcyjnych pianką poliuretanową pozwala znacznie hałas ograniczyć. Obłędu można też dostać od grzechoczących nieustannie napinaczy pasów bezpieczeństwa - najlepiej od razu zamontować jakiekolwiek pasy zachodniej produkcji. Z zewnątrz, gdy samochód jedzie po bruku, często słychać głośne dzwonienie. Długo trwało, zanim zlokalizowałem jego pochodzenie - dzwoniły o obudowę klocki hamulcowe.
Generalnie jest to pojazd na najgorsze drogi i prawdziwe bezdroża, pod warunkiem że nie będzie zmuszany do gwałtownej rajdowej jazdy, bo rozsypie się wtedy bardzo szybko. Za to duży prześwit, krótkie zwisy z przodu i tyłu, niemal całkiem płaski spód, elastycznie zawieszony układ wydechowy i niezwykle skuteczne w terenie opony powodują, że bez obaw można jechać w każdy teren.
Niva doskonale sprawuje się na błocie, gorzej na piaskach, ale i tu dopiero strome wydmy są w stanie ją zatrzymać. Na szosie, szczególnie przy wyprzedzaniu, odczuwa się, że 87 KM mocy to za mało, w terenie tylko ostre stromizny uwidaczniają ten brak. Nieduże rozmiary powodują, że Niva zapewnia doskonałe proporcje pomiędzy sprawnością terenową, a wygodą jazdy. Bardzo dobrze działa oparty na sprężynach układ zawieszenia, szczególnie po wymianie amortyzatorów na gazowe. W połączeniu z bardzo dobrymi proporcjami pojazdu powoduje to, że nawet po długim dniu tłuczenia się po najgorszych wertepach kierowca nie odczuwa zmęczenia.
Z przodu jest dość miejsca na wygodną podróż dla dwóch osób, zaś z tyłu niezbyt komfortowo, ale bez ścisku, zmieści się jeszcze dwoje pasażerów. Bagażnik jest raczej skromny, ale nawet po wstawieniu tam 50-litrowego zbiornika z gazem, można upchnąć jeszcze kilka toreb i skrzynek z narzędziami.
Na nieocynkowanej karoserii po pięciu latach widać oznaki korozji w postaci licznych plamek rdzy, szczególnie w narożnikach oraz łączonych na zakład blachach drzwi. Rdza pojawia się też pod uszczelkami szyb - lakier został przetarty przez gumę uszczelek do gołej blachy. Co ciekawe, najbardziej narażone na szkody blachy podwozia bardzo dobrze znoszą jazdę po terenie nawet pełnym gałęzi. Bieżące zaprawki wykonywane dobrą farbą skutecznie powstrzymują dalszą korozję, a więc jest ona chyba spowodowana podłą jakością lakieru, a nie rdzą zamalowaną na blachach karoseryjnych.
Jest to samochód, który nawet gdy nic w nim nie szwankuje, zawsze daje możliwość poprawek i ulepszeń. Z biegiem lat, po wymianie najpodlejszych podzespołów na nowe lub lepsze zamienniki innych firm, staje się znośny w eksploatacji, a koszt części zamiennych jest generalnie niewysoki i są one łatwo dostępne.
To wszystko powoduje, że Niva jest dużo lepszym samochodem terenowym niż inne prestiżowe marki: przewaga innych, lepszych marek kończy się, gdy strach nimi zjechać z drogi z obawy, że coś się porysuje, urwie. Dlatego też inspektora można nią dowieźć dokładnie w miejsce, które życzy sobie zobaczyć, oszczędzając mu szkodliwego i niezdrowego zainteresowania fragmentami lasu, jakie będzie mijał, dochodząc na pozycję piechotą. Po 5 latach i przejechanych 110 tys. km mogę powiedzieć, że Niva jest jak stara kamizelka na ryby - wytarta i poprzerabiana, co jakiś czas wymagająca pocerowania, ale wygodna, całkowicie dyspozycyjna i tylko moja własna - ani trochę nie podlega wyznawanemu przez żonę kanonowi samochodowych wymagań estetycznych. I jeszcze jedno - jak ktoś łasy na oznaki uszanowania z epoki pańszczyźnianej, to tylko Nivą jeździć! Zawsze jazda po obszarach wiejskich, szczególnie tam, gdzie lasu dostatek, dostarcza widoków, jakich nie zazna żaden kierowca Mercedesa G czy Range-Rovera. Mało kto nie pozdrowi lub kapelusza nie uchyli na sam widok zielonej Nivy i to bez sprawdzania, kto tam właściwie siedzi w środku.
Gdyby ktoś spytał, czy warto kupić Nivę, będę stanowczo odradzał. Gdy wobec tego spyta, dlaczego jeszcze nią jeżdżę, nie znajdę sensownej odpowiedzi.
Zbigniew Pajewski

Od autora działu: Parę tygodni temu wybuchła afera z rumuńskimi terenowymi Aro, zakupionymi ongiś przez Komendę Główną Policji. Prócz wątpliwości dotyczących ceny podnoszono przede wszystkim rzekomo niezwykłą awaryjność tych wozów, przy czym - charakterystyczne - szybkim i denerwującym użytkownika awariom ulegały na początek drobiazgi. Tak jakby policyjni użytkownicy "rumunów" nie wiedzieli, czym jeżdżą. Nie jedyne to takie auto - podobnie było z Tavrią i Nivą - którego nabywca po wyjeździe od dilera staje przed alternatywą: albo natychmiast po dojechaniu do domu rozebrać co się da i złożyć raz jeszcze (tyle że porządnie), albo przez pierwsze pół roku czy 10 tysięcy kilometrów co chwila likwidować awarie - mniejsze lub większe, ale tak pewne jak amen w pacierzu. A potem, jak już się wszystko podokręca i powymienia, można zacząć jeździć bez obaw. No, prawie bez obaw.
Do rewelacyjnego tekstu miłośnika Nivy dodam tylko anegdotę z własnych wpomnień. Otóż jednym z elementów testu Off Road, organizowanego przez Agencję Motoryzacyjną Sierpowski, w którym wzięło udział kilkanaście terenówek najprzedniejszych (i najdroższych) marek, była jazda po kopnym piachu na dzikiej nadwiślańskiej plaży. Przezorny organizator zapewnił sobie asekurację w postaci wojskowego Kraza, czekającego w pogotowiu, aż kolejne orurowane i pochromowane cacko utknie, bezradnie mieląc kołami piach i osiadając coraz głebiej. Znudzeni żołnierze chwytali delikwenta stalową liną za co się dało i wywlekali na twardy grunt. A już po chwili robili to samo z kolejnym. Jedynym samochodem, który swobodnie przejechał tam i z powrotem, nie wołając o rzucenie mu holu doczepionego do ciężarówki, była właśnie Niva. Fakt, że w eksportowej wersji kabrio, i z wybitnie zdolnym autorem tych wspomnień za kierownicą, ale oba te czynniki w istocie nie miały nic do rzeczy. To po prostu dzielne auto.
MTR